Na początku 2017 r. do skrzynki pani Wiesławy trafiły zwykłe listy wyglądające na ulotki reklamowe. Okazało się, że były to powiadomienia o mandatach za przekroczenie szybkości w kraju tulipanów i wiatraków. Druki w języku niderlandzkim nie miały pieczątek, podawały tylko nazwisko bialczanki i pierwszą literę jej imienia. Pierwsze z lutego wymieniało kwotę 465 euro, a z połowy marca jedno 345 euro i drugie 219 euro.
Kobieta potraktowała te listy jak ulotki. Nie przywiązywała wagi do papierów, które, jak się okaże za kilka miesięcy, niosły niewesołe dla niej wiadomości.
- Pisma były bez znaczka pocztowego. Nie miały oznaczeń, że są urzędowe. Wyglądały jak ulotki, czy wydruki z Internetu. Nie znam języka niderlandzkiego, toteż nie wiedziałam o co chodzi. Nie traktowałam tego jako wezwania do zapłaty mandatów - wspomina bialczanka.
(…)
Więcej w elektronicznym (CZYTAJ TUTAJ) i papierowym wydaniu Wspólnoty (dostępnym w punktach sprzedaży).