Tak brutalnych pojedynków w polskich sportach walki jeszcze nie było. W stawce było ośmiu zawodników, a zwycięzca był tylko jeden. Fighterzy rywalizowali bez żadnych kategorii wagowych ani limitów czasowych. Walki odbywały się na brutalnych zasadach, przypominających vale tudo. Starcie mogło zakończyć się tylko przez nokaut lub wyrzucenie zawodnika z areny zmagań.
Reprezentujący bialski klub Marek Samociuk został triumfatorem. W drodze do finału dwukrotnie wyrzucił z maty Damiana Majewskiego i Łukasza Wiśniewskiego, zaś w najważniejszym starciu dnia znokautował Szymona Szynkiewicza.
W gali, podczas której zawodnicy bili się na gołe pięści, można było stosować pełny wachlarz technik obejmujących: kopnięcia, uderzenia kolanem, ciosy głową, rękami, łokciami, a także dźwignie na stawy, rzuty i obalenia było wiele emocji.
Co ciekawe, Samociuk znalazł się wśród uczestników w ostatniej chwili, zastępując zatrzymanego przez policję tuż przed galą Denisa Z. Cała otoczka budziła wrażenie. Dookoła areny zasiadło 300 osób, a pozostali musieli się zadowolić płatną transmisją w internecie.
ROZMOWA Z Markiem Samociukiem, zawodnikiem Dzikiego Wschodu Biała Podlaska, zwycięzcą gali Wotore
Nie przepiję pięciu dych
Jeszcze tydzień przed galą nie wiedziałeś, że znajdziesz się wśród uczestników Wotore...
- Dokładnie. Wskoczyłem do karty w ostatniej chwili, zastępując jednego z zawodników. Cała zasługa to działania mojego trenera Łukasza Grochowskiego. W grudniu walczyłem w Lublinie w hali TFL, gdzie przegrałem. Trzy dni przed galą dowiedziałem się, że znajdę się w rozpisce Wotore. Chwila przemyśleń, lekki stres, strach i ruszyliśmy do Katowic.
Wziąłeś udział w pierwszej gali w naszym kraju...
- Zgodziłem się na swój udział. Zajęło mi to chwilę. Zadzwonił do mnie trener. Zapytał i przekonywał, że w Wotore walczą prawdziwi wojownicy. Początkowo miałem mieszane uczucia co do tego turnieju, ale postanowiłem zawalczyć.
CAŁY WYWIAD WE WSPÓLNOCIE. WARTO ZAKUPIĆ.