Wielu kibiców przybyłych do hali przy ul. Marusarza miało nadzieję na podtrzymanie dobrej passy u siebie. Dwa tygodnie temu podopieczni Sławomira Bodasińskiego pokonali Real-Astromal Leszno, czym obudzili apetyty miejscowych. Niestety, Maciej Pieńczewski (były bramkarz AZS-u) i spółka bardzo szybko pokazali, kto tego dnia będzie bogatszy o dwa punkty.
W pierwszej połowie inicjatywa należała do graczy Andrzeja Gryczki, którzy prowadzili różnicą 2-3 trafień. Bialczanie ani razu nie potrafili wyrównać stanu meczu, chociaż mieli taką okazję w 22 minucie (9:10). Wydaje się, że przełomowym momentem była 28 minuta. Wtedy karę dwóch minut zobaczył Kamil Wasiłek. Goście od stanu 11:14 trzykrotnie pokonali Damiana Chmurskiego za sprawą: Adama Lisiewicza, Kamila Ringwelskiego i Tomasza Bronka, wypracowując sobie pokaźną przewagę. To wystarczyło biało-zielonym, którzy zupełnie nie przypominali drużyny, która walczyła z lesznianami, dzielnie stawiała czoła Wolsztyniakowi w Wolsztynie, czy w środku tygodnia zremisowała (28:28) z wiceliderem białoruskiej ekstraklasy - Krononem Grodno.
Druga część była tylko formalnością. Do dobrze broniącego Pieńczewskiego dostosował się Wojciech Kasperek. Miejscowi nie mieli pomysłu na dobrze zorganizowaną obronę, a nawet gdy dochodzili do sytuacji strzeleckich, rzucali w bramkarza lub poza światło słupków i poprzeczki.
Zagraliśmy dobre spotkanie w defensywie i ani przez chwilę nie bałem się o ostateczny wynik. W końcówce pierwszej połowy gracze AZS-u jakby "odpuścili" i tak naprawdę czekaliśmy tylko na ostatnią syrenę
- mówił tuż po spotkaniu Gryczka.
Z kolei opiekun bialczan nie ukrywał, że liczył na dużo lepszy występ swoich podopiecznych.
Dużo sobie obiecywaliśmy, ale w przebiegu spotkania przeciwnik był o klasę lepszy. Nie wiem czy to my byliśmy słabsi, czy Sokół jest rzeczywiście tak dobry
- dodaje Bodasiński.