KILKADZIESIĄT "SZYBKICH" Z Markiem Piotrowiczem, byłym zawodnikiem Podlasia Biała Podlaska, Granicy Terespol
Żonę poznałem przypadkiem
Moja przygoda z piłką zaczęła się od...
- Od podwórka na rogu ulic Kąpielowej i Orzechowej. Obok domu stał drewniany garaż. Dzień w dzień waliłem piłką jak oszalały. Rozprułem tam kilkanaście piłek. Później zacząłem chodzić na boisko szkole przy "Szóstce" w Białej Podlaskiej. Miałem około 300 metrów. Był to piaszczysty plac. Z jednej strony były drzewa, zaś z drugiej wkopane opony. Graliśmy tam godzinami.
Pierwsze boisko...
- W miarę profesjonalne to na Podlasiu, ale chyba wszyscy pamiętają, co było przed utworzeniem boiska ze sztuczną nawierzchnią. Trudno było znaleźć kępkę trawy. To była wielka piaskownica. Przez parę lat kopaliśmy się tam w czoło. Człowiek się cieszył, jak pan konserwator przejechał traktorkiem z bronami. Wówczas było przez chwilę w miarę prosto. Później robiły się góry i doliny. Po treningach obmywaliśmy ręce i twarz przy kraniku, który był na korcie tenisowym. Nie zapomnę uczucia, kiedy miałem piach w nosie, ustach i uszach. Wtedy nikomu to nie przeszkadzało.
Dlaczego piłka nożna...
- Chyba z tym się interesowałem. Nie znałem nazwisk zawodników, ale kochałem grać. W "zerówce" kopaliśmy na każdej przerwie i tak zostało.
Inne sporty...
- Zimowe mnie nie interesują. Na łyżwach wielokrotnie połamałem ręce. Przez lata gry w piłkę wykształciły mi się nogi szpotawe i po kilku przejazdach na nartach bolą mnie więzadła. Siatkówką zainteresowałem się w momencie, kiedy poznałem dziewczynę, a obecną żonę Ewelinę. Reprezentowałem szkołę w różnych dyscyplinach sportowych. Jeździłem na zawody lekkoatletyczne. Byłem również na zmaganiach koszykarskich, ale to wyglądało jak paraolimpiada. Przyznam, że miałem iść do klasy sportowej o profilu siatkarskim.
Dlaczego nie poszedłeś?
- U rodziców byli nawet nauczyciele, czyli Joanna i Maciej Sobierajowie, ale z racji skłonności do łamania rąk, mama i tato nie zgodzili się na to, bym grał w siatkówkę.
Ile razy złamałeś rękę?
- Osiem. Trenowałem piłkę w Podlasiu i przed treningiem zawijałem sobie ręce bandażami.
Sukcesy...
- Zawsze byłem słaby z historii i po prostu nie pamiętam. Coś mi świta, że zostałem najlepszym zawodnikiem jakiegoś turnieju. Co dostałem? Nie wiem. Nie pamiętam. Nigdy nie skupiałem się na medalach czy pucharach. Nie miałem ich porozstawianych w pokoju, a raczej pochowane.
Pierwsze ważne zawody...
- Takie były w piłce seniorskiej, kiedy robiliśmy awans z Hetmanem Zamość, gdy graliśmy z Górnikiem Łęczna.
Podlasie Biała Podlaska...
- Mój pierwszy klub. Zagrałem mało spotkań w zespołach młodzieżowych. Bardzo szybko trafiłem do rezerw. W wieku 17 lat trafiłem do seniorów.
Pierwszy trener...
- Jarosław Makarewicz w szkole. Była to klasa sportowa. Byliśmy na trzydniowym turnieju w Radomiu. W Podlasiu pierwszym moim szkoleniowcem był Dariusz Duchnowski.
Szczególny szkoleniowiec...
- Cezary "Wściekły" Stańczuk. Człowiek o niezwykłej charyzmie. Jego odprawy były nie do podrobienia. Mam je nawet teraz przed oczami. Biegał po całej szatni, tak żył meczem. Nie raz wysmarował się bengayem, czyli taką maścią rozgrzewającą dla piłkarzy. Nie zapomnę również Jana Jakubca. Trzy razy wyrzucał mnie z klubu. Dzisiaj, z perspektywy czasu, odbieram to pozytywnie. Był człowiekiem, któremu trudno było podskoczyć. Jestem człowiekiem, który chce mieć swoje zdanie i robiłem to. Nie raz źle na tym wychodziłem. Jako szkoleniowiec wszystkich trzymał za "mordę". Jak trzeba było, solidnie opierdzielił, a nawet wstrząchnął.
Pierwsze buty piłkarskie...
- Były to buty, które kupił mi dziadek. Wypatrzyłem je w sklepie. Pojechaliśmy sfinalizować transakcję. Nie wiedziałem, że mają tak twardą skórę. Nie zginała się. Po dwóch treningach miałem niesamowite odciski. Musiałem je odłożyć. Później, gdy zacząłem zarabiać pieniądze za granie, kupiłem Predatory. Białe, piękne. Rówieśnicy i młodsi podziwiali je.
Pierwsze zarobione pieniądze...
- W wieku 17 lat, gdy trafiłem do pierwszej drużyny Podlasia. Wypłata wynosiła 350 złotych. Wtedy były to kosmiczne pieniądze dla biednego chłopaka. Dostałem zapłatę za to, co kocham robić. 200 złotych dałem mamie Teresie, a resztę wydałem na ubrania.
Pierwszy samochód...
- Fiat 126p. Tata płacił alimenty, poprosiłem mamę, żeby wzięła pożyczkę, którą spłacałem właśnie za pieniądze od ojca. Zapłaciliśmy za auto 1900 złotych. Później rozebrałem go na części, gdyż lekko łapała go rdza, złożyłem i sprzedałem swojej chrzestnej. Wtedy takie auto to było "coś". Większość moich kolegów nie miała auta.
Pierwsza bójka...
- Było tego sporo. Nienawidziłem, jeśli ktoś bił słabszych. Miałem dwóch kolegów w klasie, którzy potrafili komuś zrobić krzywdę. Wstawiałem się za tych biedniejszych i zapewne do dzisiaj pamiętają, jak dostawali ciosy od Piotrowicza.
Idol z dzieciństwa...
- Roberto Carlos. Brazylijczyk miał niesamowitą szybkość i uderzenie z dystansu. Ponadto zawsze był uśmiechnięty. Odbierałem go jako pogodnego człowieka. Miałem nawet jego wielki plakat, który wisiał na drzwiach w pokoju.
Gdybym nie był piłkarzem...
- Zapewne byłbym mechanikiem samochodowym. Odziedziczyłem zamiłowanie po tacie, który zmarł, gdy ja miałem 17 lat. Poszedłem do szkoły samochodowej, zresztą takie mam wykształcenie. Nawet teraz zajmuję się autami: handel, naprawa. Teraz na podwórku mam Poloneza Caro, Trabanta, Volkswagena 3 oraz Citroena Picasso. Żona wymyśliła Trabanta, bo właśnie takim chciała dojeżdżać do pracy.
Rodzice "za" czy "przeciw" piłce nożnej...
- Tato, jak był w domu, był "za". Swego czasu była rozmowa o szkółce piłkarskiej pod Krakowem, gdzie trafił Marcin Korneluk. Niestety, nie było nas stać. Mama była przeciwko przez to łamanie rąk. W dużej mierze wychowywała mnie babcia, więc postanowiłem, że będę grał w piłkę i nikt nie zabierze moich marzeń.
Ulubiona kreskówka...
- Smerfy, Gumisie, a teraz Pingwiny z Madagaskaru.
Ulubiony przedmiot w szkole, oprócz wychowania fizycznego...
- W szkole podstawowej matematyka, a w szkole średniej historia. Miałem świetną nauczycielkę. Może nie powinienem mówić, ale miała ksywę "Motorynka". Nazywała się Barbara Wałecka. Była złotą, życiową kobietą. Nawet jak nie umiałem, potrafiła tak pozytywnie podejść do człowieka, że z chęcią nadrabiałem braki.
Przykładny uczeń...
- Często słyszałem z ust nauczycieli: jesteś zdolny, ale leniwy. Lubiłem pokombinować, koledzy robili mi ściągi, bo nie miałem sił. Dla mnie podstawą była piłka nożna. Jeden z trenerów mówił mi: Marek, przecież szkoła nie da ci chleba i tak pozostało.
Ksywa...
- Kiedyś byłem "Pietruchą", a następnie dostałem ksywę "Bengal", którą odziedziczyłem po Maćku Biegajło. Kiedyś zagrałem na jego pozycji i podobno niemal identycznie krzyczałem do kolegów. Wielu znajomych mówi do mnie "Maro", podobnie jak moja żona, chociaż z ust Eweliny najczęściej słyszę: kochanie.
Najlepszy kumpel...
- Miałem wielu przyjaciół, ale do dzisiaj przetrwały bliskie kontakty z: Michałem Papińskim, Piotrkiem Romanowiczem czy Maćkiem Kotem, który jest w Stanach Zjednoczonych. Był jeszcze jeden, który być może nie chce, żebym o nim wspominał, ale on wie, o kim mówię. Dosyć często daje wywiady we Wspólnocie. Razem graliśmy w piłkę.
Grzeczny chłopiec...
- Jestem w miarę poukładany, ale bardzo wybuchowy. Nigdy pierwszy nie uderzyłem. Gorzej, jak ktoś zaczepił. Był dramat. Wpadałem w szał.
Najgłupsza rzecz zrobiona w dzieciństwie...
- W "zerówce" wszedłem na dach budynku po piłkę. Później miałem problemy z nauczycielką. W późniejszych czasach była sytuacja - taka bardziej z kryminalnych. W domu była taka bieda, że postanowiłem wyjechać do Anglii. Chciałem przerobić paszport na kolegę. Pojechaliśmy do Warszawy i tam miał być przerobiony. Wracając, spotkaliśmy kolesia, który wisiał mu pieniądze. Wzięliśmy go do lasu. Policjanci nas szukali, bo okazało się, że ma wujka w prokuraturze. Wszystko skończyło się w sądzie. Później nie mogłem wyjechać za granicę, gdyż miałem dozór policyjny. W klubie trener dowiedział się o tym. Zabrał mi opaskę kapitańską.
Matura...
- Na swoim poziomie. Wpadły "trójki" i "czwórki". Coś odpowiedziałem, napisałem, coś ściągnąłem. Zaliczone.
Najlepsza drużyna w kraju i na świecie...
- Zawsze byłem za Lechem Poznań. Nie odpowiada mi polityka w Legii Warszawa. Za czasów Roberto Carlosa lubiłem Real Madryt, ale teraz Leo Messi i FC Barcelona. To Bóg futbolu.
Pierwsza miłość...
- W "zerówce" mówiłem do dziewczyny, że jesteśmy parą, ale wiadomo, że to takie dziecinne. Pierwszą prawdziwą i jedyną miłością jest moja żona Ewelina.
Żonę poznałem...
- W specyficzny sposób. Umówiłem się z jej koleżanką. Umówiłem się z nią do lodziarnio-kawiarni "Bachus". Zadzwoniła, że nie może przyjść, gdyż farbuje koleżance włosy. Zadzwoniłem do kolegi Piotrka Romanowicza, który chodził z Moniką, przyjaciółką Eweliny. Zabrali właśnie ją. Tak się potoczyło, że zostaliśmy parą, a następnie małżeństwem. Jesteśmy ze sobą 21 lat, zaś obrączki założyliśmy sobie 13 lat temu.
Najlepsza drużyna...
- FC Barcelona.
Najlepszy rywal na boisku...
- W barwach Motoru Lublin graliśmy przeciwko Koronie Kielce. Mariusz Zganiacz i Edi Andradina ganiali nas w środku jak dzieci po pustym sklepie.
Pamiętny mecz...
- Mecz przeciwko Górnikowi Łęczna. Występowałem w Hetmanie Zamość. Wygraliśmy jedną bramką, a ja trafiłem na 1:1 w doliczonym czasie pierwszej połowy.
Silny strzał...
- Nie wiem, skąd to się wzięło. Chyba z tym się urodziłem. Kiedyś skręciłem nadgarstek koledze z drużyny. Między słupkami stał Paweł Oskwarek i nie zdołał złapać piłki. Na rozgrzewce przed meczem Podlasia złamałem rękę dziecku, które podawało piłki.
Wymarzone miejsce na wczasy...
- Uwielbiam góry i Mazury. Za morzem nie przepadam. Ostatnio byłem z żoną na wakacjach w Turcji. Było przepięknie.
Najpiękniejsze miejsce, w którym byłem...
- Ponownie odpowiem - Turcja.
Zwolennik czy przeciwnik pirotechniki...
- Na stadionach nie lubię przerywanych spotkań czy rzucania przedmiotami o bardzo wysokiej temperaturze w stronie innych ludzi. Jeśli chodzi o fajerwerki, chyba na długo się z nich wyleczyłem. W Sylwestra odwrotnie ustawiłem wyrzutnię rakietową. Przewróciła się i strzelała w naszych gości. Schowałem się za drzewo, a dwie osoby miały poparzone nogi.
Jak radzę sobie w kuchni...
- Bardzo dobrze. Nawet moi synowie: Alan i Natan są zadowoleni, kiedy robię coś do jedzenia.
Popisowe danie...
- Odziedziczyli po mnie miłość do smażonych talarków z ziemniaków. Proste jedzenia, ale smakuje pięknie.
Bilet na mecz życia czy w kosmos?
- Wybrałbym się na spotkanie FC Barcelony z Realem Madryt. W składzie musi być Leo Messi.
Górskie spacery czy morze?
- Pierwsza opcja. Uwielbiam leśne tereny. Zawsze chciałem mieszkać blisko przyrody i natury. Spełniłem marzenia. Mieszkamy prawie w lesie.
Grzyby czy ryby?
- Wolałbym na grzyby.
Wieś czy miasto?
- Cenię sobie ciszę i spokój. Niedaleko mamy Krznę. Jestem szczęśliwym mieszkańcem Styrzyńca.
Filharmonia czy festyn?
- Festyn. Nienawidzę takich rzeczy jak filharmonia. Nie lubię chodzić do kina, bo boli mnie kręgosłup albo zasypiam. Na festynie można się porządnie pobawić.
Dres czy kołnierzyk?
- Tylko dres. Lubię czuć się luźno. Krawaty nie wchodzą w grę.
Piwo czy whisky?
- Zależy od okazji. W domu wolę wypić drineczka. A piwo? Najlepiej smakuje po wygranym meczu.
Moje życie w czasach koronawirusa...
- Uspokoiło się, zwolniło. Dzieci są w domu. Najgorzej, że posypało się zdrowie. Wyszedłem pobiegać z żoną. Rozleciało mi się kolano. W maju będę miał operację. Gdyby jeszcze finansowo było lepiej, wcale bym nie narzekał.