ROZMOWA Z Mateuszem Hołownią, zawodnikiem Śląska Wrocław
Mama i tato namawiali mnie na Legię
Kiedy pojawił się pierwszy sygnał, że możesz zostać wypożyczony?
- Na początku okienka transferowego rozmawiałem z trenerem i całym sztabem. Doszliśmy do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem dla mojego rozwoju będzie wypożyczenie do innego klubu. Trochę to trwało, gdyż czekałem na fajną opcję. Dopiero pod koniec lutego odezwał się Śląsk Wrocław. Z pewnością nie żałuję tego kroku.
Korona Kielce, Wisła Płock. Były takie tematy?
- Były, jednak fajnie, że trafili się wrocławianie. To dobry, Polski zespół z fajnym stadionem i dużą ilością kibiców. Wiedziałem, że Đorđe Cotra ma pauzę siedmiu meczów i pojawi się okazja na granie.
Życie na walizkach to dla Ciebie nic nowego...
- Dokładnie. Od 13 roku życia muszę radzić sobie bez rodziców, którzy są w Białej Podlaskiej. Niedawno grałem w Ruchu Chorzów, a mieszkałem w Katowicach. Teraz również musiałem podjąć szybką decyzję, spakować się i wyjechać kilkaset kilometrów od Warszawy. Takie jest życie piłkarza.
Czyli nie przywiązujesz się zbytnio do miejsc?
- Mam taką pracę, że w każdej chwili wszystko może się zmienić. Panuje opinia, że piłkarze mają dobrze. Trenują i grając, mając przy tym duże pieniądze. Z drugiej strony jest niepewność. Nie mogę sobie zaplanować tego, co będzie za rok czy dwa.
Ile czasu zajęło pakowanie?
- Może dwie godzinki. Wrzuciłem wszystko w samochód i ruszyłem w drogę. Czekam jeszcze na przesyłkę od mamy z Białej.
Zabrałeś ze sobą dziewczynę?
- Zostawiłem ją w Warszawie. Byłem z nią przez pięć lat. Zakończyliśmy związek.
Trafiłeś do klubu, w którym aż roi się od ligowych wyjadaczy. Poradzisz sobie?
- To prawda. Śląsk ma wielu takich piłkarzy. Jeszcze w Legii poznałem: Łukasza Brozia, Arka Piecha, Krzysia Mączyńskiego. Nie miałem problemu z zaaklimatyzowaniem się w nowym miejscu. We Wrocławiu mamy trochę starszą, ale Polską szatnię. To dorośli faceci, z którymi rozmawia się trochę inaczej.
Kontrakt z Legią masz do czerwca 2022 roku. Do Śląska trafiłeś na półtoraroczne wypożyczenie...
- Po to wyjechałem do Wrocławia, by łapać minuty. Muszę otrzaskać się z ligą. Moim celem jest powrót do Warszawy jako lepszy zawodnik. Nie zamykam rozdziału Legii w swoim życiu. Mam dużo pokazania w stolicy.
W zespole mistrza Polski miałeś tyle występów, ile dobry stolarz palców u jednej dłoni. W piątek otrzymałeś szansę i to od pierwszej do ostatniej minuty. Spodziewałeś się, że tak szybko wyjdziesz na boisko w nowych barwach?
- Nie było żadnego stresu. Czekałem na szansę, cały czas byłem gotowy. Rozmawiałem z trenerem. Zdawałem sobie sprawę, że mogę zagrać z Jagiellonią.
Wygraliście...
- I do tego nie straciliśmy bramki. To zawsze buduje, bo przecież gram jako obrońca.
W następnej kolejce nie zagrasz, a właśnie Śląsk zmierzy się z Legią...
- Niestety, ale takie są zapisy w kontrakcie. Gdybym wyszedł na boisko, wrocławianie musieliby zapłacić dużą karę.
Może boją się, że zagrasz mecz życia, strzelisz bramkę, a Śląsk wygra...
- Może (śmiech - przyp. red.). Chciałbym zagrać w takim spotkaniu.
Przy normalnych okolicznościach zmierzyłoby się dwóch zawodników, którzy grali w jednym klubie w Białej Podlaskiej...
- Szkoda. Ja nie mogę, a Sebastian Szymański ma kontuzję. Raczej nie wystąpi w najbliższej kolejce. Rozmawiałem z nim ostatnio i lada dzień ma wrócić do treningów.
W pierwszej chwili wydawało się, że uraz odniesiony w spotkaniu z Miedzią Legnica okaże się bardzo groźny...
- Na szczęście z dużej chmury mały deszcz. Byłaby to dla Legii duża strata, ale również dla reprezentacji Polski, która za chwilę będzie gospodarzem Mistrzostw Świata do lat 20.
- Trudne pytanie. Myślę, że Śląsk Wrocław.
Nie ma co się oszukiwać, że jesteś legionistą?
- Oczywiście. Jestem w Legii dziewięć lat. Kibicuję temu klubowi. Trzymam kciuki, by ponownie zdobyli mistrza Polski. Teraz jestem w Śląsku i walczę na chwałę tego klubu.
Jesteś w Ekstraklasie, zarabiasz spore pieniądze. Czy jako młody chłopak myślałeś, że będziesz w tym miejscu, w którym jesteś obecnie?
- Pochodzę z Huszczy. Jako 10-latek grałem jeszcze w Niwie Łomazy. Marzyłem o wielkich stadionach, kibicach. Początkowo piłka była dla mnie zabawą. Jeździliśmy na turnieje halowe. Nikt nie spodziewał się, że w moim roczniku będzie aż tylu zawodników, którzy teraz grają w piłkę na dobrym poziomie. Duże znaczenie miało zaangażowanie rodziców, którzy kibicowali mi i wozili do Białej Podlaskiej, gdzie zaczęła się poważniejsza piłka. Później była kadra województwa lubelskiego i transfer do Legii. Mama i tato namawiali mnie na to. Powtarzali, że to życiowa szansa. Bardzo tego się bałem, ale zaryzykowałem i nie żałuję.
Przed rundą do Podlasia trafił Adrian Hołownia. Czy zagrasz z "Żyłą" w jednej drużynie?
- Mam taką nadzieję.
Za ile lat?
- Musi minąć trochę czasu i upłynąć wiele wody w Wiśle, by tak się stało.