reklama

Grał w "Klanie" i "Plebani". W "Futrze z misia" współpracował z Pazurą i Sławomirem

Opublikowano:
Autor:

Grał w "Klanie" i "Plebani". W "Futrze z misia" współpracował z Pazurą i Sławomirem - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

SportW grudniu do kin weszły dwa filmy, w których "maczał palce" człowiek z naszego terenu. Jak zaczęła się jego przygoda z wielkim światem? Dlaczego wiele ról nie może zagrać? Poznajcie Wojtka.

ROZMOWA Z Wojciechem Andrzejukiem, reżyserem, aktorem i fanem piłki nożnej pochodzącym z Łomaz

Chcę swojego filmu

Jak to się stało, że uciekłeś z Łomaz?

- Zawsze ciągnęło mnie do wielkiego świata. Gdy kończyłem podstawówkę to szukałem szkoły w najbliższym dużym mieście, a jak wiesz, takim miastem jest Lublin i tam trafiłem. Oczywiście w głowie miałem trenowanie w którymś z lubelskich klubów, bo marzyłem o karierze piłkarskiej. Skończyło się na kilkunastu treningach w Motorze i Lubliniance. 

Dlaczego tylko tylu?

- Bo poznając miasto, miałem już głupoty w głowie (śmiech - przyp. red.). Gitara, piwo, dziewczyny... W 1986 roku nikt za bardzo nie żył z piłki, więc nie miałem ciśnienia na karierę, a bardziej bawiłem się grą w piłkę i to był też pretekst do ucieczki z Łomaz.

Żałujesz?

- Oczywiście. Mam siostrzeńca Krystian Żelisko, który jest zawodnikiem Wisły Puławy i staram się go motywować, by jemu coś nie odbiło. Ma większy talent ode mnie i wierzę, że zrobi karierę.

Ale wróciłeś do piłki...

- Tak. W Lubliniance trener chciał, bym coś zrobił z kolanem, bo po ciężkim treningu mnie często bolało. Ja już wtedy uczyłem się grać na gitarze i w tym kierunku kierowałem głowę. Piłka poszła na bok. I co dziwne po powrocie do Łomaz, ból w kolanie ustąpił, więc grałem dalej w Niwie i trochę w Białej Podlaskiej w Polonezie, bo mieliśmy ciężki okres i Niwa zawiesiła działalność.

Przełom nastąpił 1 listopada 1989 roku...

- Dokładnie. Na cmentarzu spotkałem młodszych kolegów, którzy uczyli się grać na gitarach. Mam na myśli Adama Stanilewicza i Mariusza Lubańskiego. Po kilku minutach doszliśmy do wniosku, że trzeba razem pograć. Tak powstał zespół Pluton. W międzyczasie poznałem pewną piękną dziewczynę, która uczyła się w Warszawie. 

I co zrobiłeś

- Pojechałem za nią do stolicy. Czyli zespół po dwóch latach się rozpadł. Nie był to jednak powód, bo wspomnieni koledzy rozjechali się do szkół, a perkusista Andrzej sprzedał dom w Łomazach i też wyjechał, czyli samoistnie się band rozszedł po kościach. Pewnie tak musiało być. Ostatni raz razem zagraliśmy na moim weselu, czyli 24 lipca 1993 roku.

Warszawa to kolejne zmiany i nie tylko...

- Będąc na koncercie Oddziału Zamkniętego w klubie studenckim poznałem Wojtka Pogorzelskiego – gitarzystę tej grupy. Wiedziałem, że Wojtek reaktywuje inny swój zespół o nazwie AYA GORE, więc zaproponowałem siebie na bas. I się udało. Graliśmy już próby, ale po kilku takich spotkaniach okazało się, że z Oddziału odchodzi niemal połowa składu, w tym basista. Wojtek musiał szybko znaleźć nowych muzyków, bo miał zaklepane koncerty. Nic nikomu nie mówiąc uczyłem się utworów Oddziału i gdy kilka już znałem to pojechałem z basem do Wojtka, i nawet było ok, ale po kilku domowych graniach Wojtek stwierdził jednak, że gra w Oddziale to jeszcze dla mnie za wcześnie. Nie dawałem za wygraną. Szybko poszedłem do szkoły muzycznej, by podszkolić swój warsztat.

Wróciłeś w lepszym wydaniu do Oddziału Zamkniętego?

- W międzyczasie grałem w kilku mniejszych warszawskich zespołach, no ale kariery nie zrobiliśmy. Z popularnym "Pogorzałką" polubiliśmy się i utrzymywaliśmy kontakt. Na bas do Oddziału wrócił Marcin Ciempiel, a mnie zabrali chłopaki w trasę. Byłem technicznym zespołu i jak to na koncertach tego zespołu, czyli jedna wielka prywatka, robiłem chórki i poznałem co to jest prawdziwy rock&roll.

Po powrocie z trasy nastąpił przełom...

- Zatrudniłem się w firmie eventowej i na jakimś właśnie evencie poznałem Jacka Kościuszko, dla mnie najlepszego realizatora wideoklipów w Polsce. On mnie zaraził tworzeniem obrazu i muzyka lekko poszła na bok, ale przecież teledyski się robi dla zespołów, więc zostałem w branży.

A skąd się wzięło u Ciebie aktorstwo?

- Przypadek. Moja żona Gosia pracowała jako fotomodelka i chodziła na różne castingi. Kiedyś pojechałem z nią na taki casting. Tam wypatrzył mnie agent i zaprosił na próbne zdjęcia do nowego serialu. I wygrałem to! Tylko po trzech odcinkach przestano kręcić nasz serial (śmiech - przyp. red.). Chyba mój agent we mnie wierzył, bo szybko dostałem propozycję zagrania epizodów w "Klanie", "Samym życiu" i "Plebani". Spodobało mi się, a do tego kasa się zgadzała. Z aktorstwem było jak z grą na basie – szybko okazało się, że muszę poznać sztukę aktorską od podstaw, więc zapisałem się na warsztaty teatralne oraz prywatne lekcje u reżyser Teresy Kotlarczyk. Dużo mi to dało, bo po tym coraz więcej zacząłem grać. 

Słyszałem, że dużo ról "spada" Ci ze względu na zdrowie...

- W 2006 roku w moim kręgosłupie wykryto nowotwór i musiałem szybko poddać się operacji usunięcia guza z kanału kręgowego. Zimą ciągnęło mnie do piłki, ale ból kręgosłupa to wstrzymywał. Kolega, kolarz amator, namówił mnie na rezonans i się okazało, że mam guza. Było to dokładnie 7 marca. Nie chciałem żonie psuć Dnia Kobiet, więc nic w domu nie powiedziałem. Ale byłem rozbity. Tego też dnia wieczorem miałem zajęcia teatralne. Poszedłem tam. Na miejscu się okazało, że dziś mamy ćwiczyć sceny komediowe. Powiedziałem reżyserowi, że nie dam rady. A on wtedy wypalił "...Wojtek, właśnie teraz, dziś się okaże jakim jesteś aktorem, czy potrafisz wejść na scenę, wiedząc o chorobie i wejść w postać tak, że nikt z grupy się nie kapnie, że coś się w twoim życiu wydarzyło..." I się udało. Po zajęciach powiedziałem grupie, że to były moje z nimi ostatnie zajęcia. Były łzy... Mam za sobą już trzy bardzo poważne takie zabiegi. Po tym moja sprawność mocno się obniżyła i już o tym wiedzą w branży. Czasami, gdy mam sceny bójki to dostaję dublera jak w serialu "Pierwsza miłość" - ale jest też tak, że biorą innych. Drętwieją mi dłonie, nie mam czucia w kilku miejscach swego ciała, ale dobrze, że chodzę – tylko gra na gitarze czy piłka nożna to już historia.

A reżyseria to też przypadek?

- W sumie tak (śmiech - przyp. red.). Na planach wspomnianego Jacka Kościuszko wiele się nauczyłem. Ale po kilkudziesięciu produkcjach stwierdziłem, że to mnie kręci i to chyba dobry sposób na życie, ale muszę poznać sztukę filmowania od kuchni. I poszedłem do szkoły. Wybrałem reżyserię. W szkole miałem też zajęcia ze sztuki operatorskiej, organizacji produkcji, montażu czy scenariopisarstwa, czyli z tego co już znałem i robiłem, ale fajnie, bo podczas zajęć się doszkalałem i poznawałem coś o czym coś tam wiedziałem, ale tylko po łebkach, a tu dostałem wiedzę już konkretną. Czyli nauki nigdy dość!

I Twoją scenografię obecnie można zobaczyć w kinie w pewnym filmie...

- 13 grudnia do kin w całej Polsce wszedł film "Serce do walki". To nasza niezależna produkcja, w której pełniłem kilka ról. Byłem drugim reżyserem, scenografem, rekwizytorem, robiłem w wolnych chwilach fotosy plus można będzie mnie obejrzeć w epizodzie bandziora Metala. Ponadto pomagałem organizować produkcję m.in. wyszukiwałem lokacje, wydzwaniałem znajomych aktorów, by złożyć im propozycję zagrania w naszym filmie.

Człowiek orkiestra!

- W sumie tak, ale podkreślam - film "Serce do walki" to produkcja niezależna, czyli bez wsparcia finansowego instytucji czy osób prywatnych, więc nie łatwo namówić w obecnym czasie twórców, by się bawili w robienie kina. Producentem i pierwszym reżyserem jest mój kolega - Kacper Anuszewski. To koleś, który ma taki dar motywacji, że idąc z nim w deszcz on będzie mówił, że jest pięknie i ty w to uwierzysz. Dlatego nam się udało i film trafił do kin. Z tego co wiem można go zobaczyć też w Lublinie i Siedlcach. Warto tu wspomnieć o mojej młodszej koleżance z Łomaz Mai Paszkowskiej, która była naszym kostiumografem. Wcześniej Maja pracowała przy moich produkcjach głównie jako charakteryzatorka, ale wiedziałem, że jest zdolna. Namówiłem ją, by zajęła się kostiumami. I dała radę! Ale lekko nie było... Maja pracuje na swoje nazwisko, więc tak jak ja kiedyś, zaczyna swoją filmową przygodę, ale to zdolne dziewczę, bo już pracuje przy takich programach jak: "Top Model", "The Voice of Poland" czy "Twoja Twarz Brzmi Znajomo". Chyba jestem ojcem jej sukcesu.

W święta do kin wszedł kolejny film z Twoim udziałem...

- Masz na myśli "Futro z misia"? Tak, 25 grudnia do kin wszedł kolejny film, w którym mam udział, bo byłem podczas planu drugim reżyserem. To już w pełni profesjonalna produkcja. Miałem przyjemność pracować z największymi gwiazdami naszego kina, takimi jak: Michał Milowicz (reżyser tego filmu), Olaf Lubaszenko, Cezary Pazura, Iza Miko, Piotr Gąsowski, Przemek Sadowski, Ela Romanowska czy popularny dziś Sławomir. W filmie miałem też mały epizod, bo zagrałem górala w karczmie, który szybko gaśnie (śmiech - przyp. red.).

Ze wspomnianą kostiumograf za pewny klip dostaliście nagrodę...

- Za teledysk do piosenki "Bracie mój nieznajomy" w wykonaniu Marka Piekarczyka na Festiwalu Polskich Wideoklipów w roku 2016 otrzymaliśmy nagrodę internatów. To jedyna moja osobista nagroda. Wierzę, że wszystko jeszcze przede mną!

Masz marzenia?

- Bardzo chciałbym zrealizować wreszcie swój film, ale pełnometrażowy, bo krótkie metraże mam, ale taki długi kinowy – jeszcze nie. Jest na to szansa. Obecnie kończę pisać scenariusz, którym zainteresował się pewien producent, więc jest szansa.

O czym będzie ten film?

- Nie wyciągniesz ode mnie jeszcze tego. Mogę zdradzić, że film będzie częściowo realizowany w moich rodzinnych Łomazach.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE