ROZMOWA Z Anną Sosnowską, zawodniczką AZS-u PSW
Klub był jego "dzieckiem"
Jak będziesz wspominać Józefa Bergiera?
- Jako człowiek, który robił świetną robotę. Dzięki niemu istnieje piłka nożna kobiet w Białej Podlaskiej. Jestem zawodniczką z najdłuższym stażem i mocno przeżyłam wiadomość o jego śmierci. Niby wiedzieliśmy, że walczy z chorobą, ale każdy miał nadzieję, że będzie górą w tej nierównej walce.
Z trybun nie będzie słychać jego oklasków i głośnych wskazówek...
- Dokładnie. Wszystkie wiedziałyśmy kiedy pan Bergier jest na meczu. Nie dał o sobie zapomnieć. Będzie brakowało jego osoby.
Dzięki niemu mogłaś rozwijać swoją pasję?
- Oczywiście. Wraz z siostrą Olą przeniosłyśmy się z Delfinka Łuków. To było ponad dziesięć lat temu. Do dzisiaj gram w AZS-ie PSW. Dzięki panu Józefowi mogę grać w klubie z Białej Podlaskiej.
Jaki szczególny moment związany z Józefem Bergierem masz przed oczami?
- Miałyśmy wielki kryzys. Przegrywałyśmy mecz za meczem. Kadra była bardzo okrojona. Jako pierwszy wstał i powiedział, że drużyna musi przetrwać. Do ostatniej chwili był z nami.
Kiedy widziałaś go ostatnio?
- Dedykowałyśmy zwycięstwo właśnie jemu jesienią. Pisałeś o tym we "Wspólnocie". Zauważyłyśmy go na stadionie. Będąc w chorobie przyjechał i chciał nas zobaczyć w akcji. Interesował się klubem. Był jego "dzieckiem". Nie raz pojawił się na treningu, żeby nas wesprzeć. Wielokrotnie pytał, czy wszystko jest w porządku.