reklama

Zaczynał na ulicy, zagra przed pół milionem ludzi

Opublikowano:
Autor:

Zaczynał na ulicy, zagra przed pół milionem ludzi - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaWitold Mikołajczuk. Rocznik 1981. Pochodzi z Kołczyna. Pokochały go setki tysięcy ludzi. Wydał dwie płyty. Kim jest Witek Muzyk Ulicy? Cztery lata temu wyszedł na ulicę, bo się założył, że zarobi na życie z grania i śpiewania. 3 sierpnia wystąpi na największym festiwalu na świecie - 25. Pol’and’Rock Festival w Kostrzynie.

Kołczyn z przypadku
Urodził się w Żarach. Jako ośmioletni chłopiec wraz z mamą przyjechał do wioski w gminie Rokitno, niedaleko Malowej Góry. - Wraz z dwójką rodzeństwa przeprowadziliśmy się w okolice Brześcia. Od 1989 roku przyszło nam tutaj żyć. Dlaczego zamieszkaliśmy w Kołczynie. Rok wcześniej przyjechaliśmy tam na zaproszenie mamy koleżanki. Maliny, miody. Prawdziwa wioska. Jeden telefon i dwa telewizory czarno-białe. Mama rozstała się z tatą i znajomi zaczęli szukać jej męża. W Kołczynie był młody, piękny facet - obecny mój ojczym Waldemar - mówi Witek.
Wsi spokojna
Kołczyn. - Z sentymentem powracam do tamtych czasów. Wieś tętniła życiem. Było masę ludzi, dzieci, zwierząt, zapachów, pracy, smaków, zabaw. Teraz tego nie ma. Ze świecą można szukać krowy, konia, kaczek, żadnych żniw. Pamiętam ten czas. Załapałem się na żniwa, sianokosy. Miałem to szczęście, że uczestniczyłem w tych pracach. To był ostatni rok, kiedy mówiło się, że maszyna "chodziła" po wsi. Miałem 17 lat i pomagałem z chłopami w stodole rzucać tzw. laszki do młóckarni, a potem w zboże w workach wrzucać do spichlerza - wspomina.
Momenty z życia
Mikołajczuk dalej wymienia momenty z życia na wsi. - Ręczne zbieranie ziemniaków, układanie kupek siana, by ono się sparzyło. Ręczne rozrzucanie obornika, bo nikogo nie było stać na rozrzutnik, bynajmniej nas. Nikomu się nie przelewało. Kradzenie drewna, kupowanie asygnaty na metr sześcienny, a wywożenie trzech metrów z lasu. Ręczne cięcie, żeby było cicho i szybkie rąbanie. Nasza studnia na podwórku miała mało wody, trzeba było nosić wiadrami z innej, która była przy głównej drodze. Nie wspomnę o codziennych obrządkach. Na szczęście tata nie był despotą i nie ganiał nas do roboty. Nasza praca wynikała z chęci pomagania. Teraz tego nie ma. Przyszła Unia Europejska, dotacje. Młodzież wyjechała za granicę - dodaje.

 



ROZMOWA Z Witoldem Mikołajczukiem, znanym jako Witek Muzyk Ulicy

Kiedyś ktoś powiedział, że jesteśmy w du...to nic. Najgorzej, że my zaczynamy się w du... urządzać

Przed tobą duże wydarzenie?
- Bardzo duże. Co roku do Kostrzyna zjeżdża się blisko pół miliona osób, by posłuchać dobrej muzyki. Cieszę się, że to właśnie ja będę mógł być częścią tego festiwalu. Gdy tylko dowiedziałem się, że zagram czułem ekscytację i dumę. Nie każdy może tam wystąpić. Myślę o tym. Właśnie przygotowywałem się na werandzie. Z drugiej strony staram się reagować w danej chwili. Przyszłość jest nieznana.
Kiedyś nie miałeś prawa marzyć o takim występie?
- Grałem już wszędzie: pod monopolowym, przed kamienicami na ulicy, w tunelach metra, na urodzinach, imieninach, ślubach, pogrzebach, festynach, dożynkach, na starówce, Stadionie Narodowym i na Gubałówce. Teraz czas na 25. Pol’and’Rock Festival.
A dopiero dwa lata temu grasz na scenach...
- Dokładnie. Zrobiłem duży postęp w krótkim czasie. W dwa lata jadę do Kostrzyna nad Odrą. Przede mną super przygoda.
Jak wszyscy wiedzą, kiedyś założyłeś się, że wyjdziesz na ulicę i będzie grać, a ludzie będą wrzucać tobie monety lub pieniądze papierkowe...
- Oczywiście. Wyjście na ulicę było moim aktem rozpaczy. Nie wiedziałem co mam dalej robić w swoim życiu. Potrzebowałem pieniędzy na życie. Chciałem je mieć od ręki, a nie czekać na przelewy.
Pierwsze granie...
- Przy metrze centrum w Warszawie. W dwie godziny zarobiłem 120 złotych. Niezła kasa. Pomyślałem, że to sposób na zarabianie. Nie musiałem czekać na pensję, na przelewy od klientów. Pracowałem kilkanaście lat w handlu. Musiałem prosić, łudziłem się kontraktami. Doszedłem do wniosku, że koniec świata mojej normalnej pracy właśnie minął. Biorę się za nienormalność, za świat, w którym będę miał nienormowany czas i wszystko będzie zależało ode mnie. Mam dużo czasu dla synków, mojej drugiej połówki oraz mogę poświęcić swoim pasjom.
Co wtedy grałeś?
- Miałem ze sobą akordeon i zagrałem kilka utworów, które umiałem. Przy metrze rozbrzmiewał walc Barbary z Nocy i Dni, Hej Sokoły, itd...
Rozmawiamy w sobotę. Co robisz na kilkadziesiąt godzin przed wielkim koncertem?
- Siedzę na starych działkach pod Piasecznem. Kupiłem trzy małe ogródki działkowe. Mam stary domek, w którym śpimy wraz z synkami. Nie mam kuchenki, więc gotuję na jednym palniku elektrycznym. Jestem dumny, bo Czarek potrafi już sześć razy podciągnąć się na drążku. Ja również powróciłem do uprawiania aktywności fizycznej.Grzejemy sobie wodę w czajniku na kąpiel. Mamy do dyspozycji małą plastikową wanienkę, taką dla małych bobasów. Nawet ja się w niej mieszczę. Cieszę się, że poznają taki świat. Widzieli i byli w bogatych miejscach. Tutaj się odnajdują. Mogą biegać w majtkach, jest wolność. Chłopcy mają dosyć ziemniaków, buraków, cebuli i mizerii z pomidorów. Wyjdzie im to na dobre, chociaż marzą o powrocie do Warszawy i wyjściu na kebaba czy pizzę.
Kiedy pojawisz się w Kostrzynie?
- Właśnie wczoraj dzwonili pomocnicy Jurka Owsiaka. Scena już stoi, ludzie zaczynają się zjeżdżać, a ja siedzę w krzakach i właśnie zrywam jarzyny. Mam już cały garnek. Rano nazbierałem borówek amerykańskich. Dodałem do nich miodu i zrobiłem konfitury. Chcę przygotować smakołyki z tego, co daje natura.
W jaki sposób trafiłeś na listę artystów, którzy pojawią się w Kostrzynie?
- Grałem charytatywnie na Ursynowie. Upośledzonym dzieciom bardzo się podobało. Nieopodal było studio nagrań Piotrka, który pomaga nagłaśniać koncerty Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy oraz Pol’and’Rock Festival w Kostrzynie. Wylądowałem w studio, gdzie nagrałem już dwie piosenki. Dwa dni po koncercie spotkałem Jurka Owsiaka na dworcu centralnym. Dałem mu dwie płyty. Dostałem zaproszenie na WOŚP, a teraz będę mógł wystąpić na Woodstocku. To przykład, że dobro wraca.
Jak będzie wyglądała podróż tak od kuchni?
- Koncert mam 3 sierpnia. Wynająłem od znajomego dwa busy z przyczepką. W sumie jedziemy w 24 osoby. Jadą z nami studenci z Uniwersytetu Warszawskiego kręcić reportaż. Ja jadę osobówką. Jedziemy dzień wcześniej i nocujemy w Gorzowie Wielkopolskim. Dzięki pomocy prezydenta miasta mamy nocleg za grosze. W dniu koncertu mamy próbę, a następnie występ o godz. 18:40.
Po co przyczepka?
- Znajdą się w niej wielkie słowiańskie bębny, które mają ponad dwa metry wysokości. Będziemy mieli również róg z drewna, który jest jeszcze wyższy. Chcemy na scenę przemycić akcent starosłowiański.
Fajna sprawa...
- Wydałem już dwie płyty. Mam nadzieję, że jesienią wydam trzecią. A teraz zbieram jeżyny. Ale słońce grzeje.
Cztery lata temu nie miałeś prawa marzyć o tym, co wydarzy się za chwilę?
- Byłem w ciemnej d... Nie miałem kasy, a tutaj rata za mieszkanie, które wziąłem we frankach. Byłem świeżo po pobycie w więzieniu w Szwecji za przemyt papierosów. Przez dwa lata chodziłem do szkoły mojego syna i jako wolontariusz uczyłem dzieci muzyki. Wprawdzie w szkole był taki przedmiot, jednak pani nie miała drygu i w czasie lekcji dzieci chodziły ...jeść obiad na stołówkę. Przede mną występ w Kostrzynie. W dodatku zagram po Majce Jeżowskiej, czyli idolce z młodzieńczych lat.
Ile utworów zaprezentujesz?
- Mam czas na 13 utworów. Wiem, że większość ludzi nie zna mojej muzyki. Postaram się zrobić przegląd mojej twórczości. Jeśli komuś się spodoba, znajdzie mnie w internecie.
Mieszkasz w Warszawie, ale wychowałeś się na wsi w Kołczynie...
- Noszę na sobie brzemię Podlasia i stolicy. Oba miejsca ubóstwiam, chociaż ostatnio nie znoszę największego miasta w naszym kraju. Dzieje się coś niepokojącego. Warszawa jest nafaszerowana elektroniką, monitoringiem, masą ludzi przyjezdnych. Przyjechałem do stolicy w 2002 roku. Wtedy nie było tyle samochodów. Coraz gorzej mi w tym mieście. Uciekam na właśnie taką działeczkę, jak tobie opowiadałem. A Kołczyn? Piękne miejsce. Kocham je

Masz marzenia związane z muzyką?

- Nie zastanawiam się nad tym. Nie doceniają mnie radio i telewizja. Robię to co lubię. Jest mi dobrze. Mam żal. Czuję niewykorzystany potencjał. Widzę na moich koncertach starych i młodych. Każdy odnajduje coś dla siebie i wszyscy potrafią się odnaleźć w mojej muzyce. Mam żal do dziennikarzy. Ostatnio dowiedziałem się, że większość korzysta tylko z informacji Polskiej Agencji Prasowej. Miałem w rękach Wspólnotę. Inna sprawa. Mało kto robi teraz wywiadu, a tutaj fajne zaskoczenie. Jest rozmowa ze sportowcem, samorządowcem, zwykłym człowiekiem.
Ja już kilkukrotnie robiłem z tobą wywiady...
- Wyobraź sobie, że jesteś pierwszym dziennikarzem, który dzwoni przed Woodstockiem. Patronami medialnymi wydarzenia są stacje radiowe. Powinny puszczać kawałki muzyków, którzy pojawią się na scenie. Efekt? Żaden.
Smutne...
- Kiedyś napisałem do Onetu. Chciałem, żeby wrzucili moją piosenkę na listę utworów. Rozmowa zaczyna się od pięciu tysięcy złotych. W RMF-ie mnie znają, ale co z tego. Nie ma możliwości, żeby piosenka stała się hitem bez puszczania w eterze. Mam milionowe wejścia na Youtubie. To trochę za mało. Porównuję to z Robertem Lewandowskim, który siedzi na ławce. Nie ma z niego pożytku. Tak samo jest ze mną.
Smutne...
- Bardzo. Cały czas czuję się jak idiota. Tak jest traktowany polski muzyk, który śpiewa o dzieciach, matkach, ojcach, pieniądzach, życiu. Jestem przykładem człowieka, który obronił swoją pasję, sprzeciwił się systemowi, który narzuca tobie niewolniczy tryb życia. Kiedyś ktoś powiedział, że jesteśmy w du...to nic. Najgorzej, że my zaczynamy się w du... urządzać. Pokazuję, że jesteśmy w stanie żyć inaczej.
Chciałeś zagrać w Opolu...
- Tam grają ci sami ludzie, w dodatku z playbacku. Właśnie do tego zmierza świat. Tam śpiewa Edyta Górniak. Co roku, co chwilę. Jej repertuar to czyjeś piosenki. Zajmuje się coverami jak baba w zespole na weselu. Mam na to odpowiedź w swoim dorobku. Śpiewam tak: kiedyś nam grały Czerwone Gitary, a dzisiaj z playbacku jakieś fujary. Edytka odgrzewa stare covery, szkoda jej głosu na takie numery.
Znam tą piosenkę...
- Poznałem ludzi, których nazywamy paparazzi. "Gwiazdy" same dzwonią i ustawiają się do zdjęć, żeby tylko trafić do internetu czy papierowej prasy.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Wspólnota Bialska to najciekawszy, zawsze aktualny i bezstronny lokalny serwis infomacyjny. Zaglądaj do nas regularnie a nie przegapisz żadnego ważnego tematu, lub wydarzenia z Białej Podlaskiej. Pamiętaj: biala.24wspolnota.pl Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ