Janusz Selim Kulikowski (1951- 2017)
Selim Kulikowski (w dokumentach np. bankowych Janusz, ale poza tym po protu Selim...) od pierwszego kontaktu przykuwał uwagę rozmówcy. Nie chodzi tu oczywiście jedynie o odziedziczoną po przodkach aparycję tatarskiego wojownika, sezonowo podkreślaną wschodnim osełedcem. Owszem, uwielbiał stroić się w szerokie kapelusze, ale już w drugiej minucie rozmowy wiadomo było, że ma je na czym nosić.
Przymiotniki są dla idiotów
Nie obnosił się ze swoją erudycją i oczytaniem. Ale w długich debatach, przeważnie dotyczących historii pogmatwanej Słowiańszczyzny z przyległościami, potrafił zaimponować zarówno pamięcią do zabawnego szczegółu jak i umiejętnością wyciagnięcia syntezy. Selimowe pisanie było z kolei wręcz ascetyczne - często wytykał pustosłowie, nie lubił barokowych ozdobników, cenił konkret. "Przymiotniki są dla idiotów, zapomnij, że istnieje słowo "bardzo"! - wbijał do głowy. O tym, kiedy i czy w ogóle używać cudzysłowu tłumaczył mi kiedyś cały obiad, posiłkując się przykładami cytowanymi z pamięci. Kiedy potem przejmowałem po nim rolę Wspólnotowego specjalisty od tekstów historycznych, myślałem przerażony "Nie każdy weźmie po Bekwarku lutniey", bo mało kto miał takie oko do historyjek i dar ich opowiadania w sposób przystępny dla laików. - Jako dziennikarz Selim miał pewną, nieoczywistą zaletę - podkreśla jego wieloletni współpracownik i prywatny kolega, bialski dziennikarz Ryszard Godlewski. - Wiedział, czego oczekują od niego i od gazety czytelnicy. Nie pisał i nie redagował tak, żeby np. koleżeństwo podziwiało warsztat albo żeby zadowolone były władze wydawnictwa (to ostatnie akurat Go parę razy kosztowało trochę złotówek...) ale żeby odbiorca dostał to, czego szuka. A to odgadywał zupełnie bezbłędnie.
My z niego wszyscy
Pokolenie działających do dziś w mediach plus-minus cztedziestolatków pamięta Selima nie tyle w roli piszącego dziennikarza, co szefa redakcji i nauczyciela. Kiedy we wtorek 21 marca rano rozdzwoniły się telefony, okazało się, że "my z niego wszyscy". W Dzienniku Wschodnim, potem w Słowie Podlasia, gdzie wielu dziennikarzy przeszło w ślad za nim, następnie w Tygodniku Podlaskim, na koniec przygody z dziennikarstwem u nas we Wspólnocie dla młodych stanowił wzorzec z Sevre rzetelnego dziennikarza. Bardzo wielu z nas na zawód uczyło się patrzeć jego oczami.
Wszyscy za mną!
Michał Trantau, obecny rzecznik prasowy prezydenta Białej, pod opiekę Selima trafił jako dwudziestolatek, który wcześniej już jednak zdążył zaliczyć kilka redakcji. - Pierwszą decyzją, jaką Selim podjął po objęciu fotela w Tygodniku Podlaskim, była natychmiastowa rozbiórka ściany rozdzielającej newsroom (pokój dziennikarzy) od gabinetu szefa. Mimo różnicy wieku, wiedzy i doświadczenia podkreślał, że chce być blisko nas. Takie rzeczy miały wpływ na atmosferę, Jego dowodzenie nie było pod hasłem "wszyscy naprzód" ale "wszyscy za mną". Mówił żartem: ja jestem przewodnikiem stada, a wy moje wilki. - opowiada Trantau. - Pamiętam, że kiedy odchodził, to zespół chciał odejść razem z nim. Nie bojąc się konsekwencji w najbliższym numerze na zdjęciu jakiegoś kombajnu wpisaliśmy duży napis: Selim, trzymaj się! Od nikogo się tyle w zawodzie nie nauczyłem - podkreśla Trantau.
Życie na 100 procent
- Widziałem, jak zachowywał się jako szef wobec młodszych stażem dziennikarzy, którzy zresztą potem przez lata stanowili o sile bialskiej i nie tylko prasy. - Dasz radę, stać cię na to - powtarzał i dawał wsparcie. Ludzie wyczuwali, że to nie banał i rzeczywiście robili krok do przodu - potwierdza Godlewski.
- Wyznawał zasadę, że pracuje się na sto procent a potem można się na sto procent bawić i odpoczywać. Chyba sam dobrze się czuł w otoczeniu młodszych, dodawało mu to wigoru - relacjonuje Piotr Frankowski który współpracował z Kulikowskim i w Słowie i w Tygodniku Podlaskim. - . We wszystkich redakcjach, w których się z nim spotkałem, wspólnym mianownikiem była dobra atmosfera. Wymagał, uczył, poprawiał, potrafił nawet zdecydowanie ochrzanić za opóźnienie czy jakąś niedoróbkę, ale nie było w tym nic ze złośliwości, to było zawsze konstruktywne. Po chwili zresztą była znowu pełna komitywa, którą wychodziła także za mury redakcji, do kawiarni czy na działkę Naczelnego.
- Selim nie miał w sobie nic z ascety ani tym bardziej moralisty, nie pouczał ale tłumaczył. Nie cierpiał zawiści, którą uważał za źródło większości zła. - Widzisz, ludze "zawiszczą" i to dlatego - mawiał. Nie wszyscy za to w czas odpłacili. Źle czuł się z tym, że kiedy wycofał się z dziennikarstwa wiele osób nie kontaktowało się z nim tak często jak wcześniej- relacjonuje Godlewski.
To, że Selim robił sobie przerwy w pisaniu wynikało z kilku przesłanek. Znał ten fach i wiedział, że wypalony dziennikarz to kiepski dziennikarz i nie ma wtedy sensu się męczyć. Po drugie znakomicie odnajdował się w biznesie, z sukcesami prowadził firmę ochroniarską, pozwalającą mu bezpiecznie utrzymać rodzinę. Jednak i wtedy ciągnęło go na łamy, zawsze potrafił coś ciekawego dostrzec i skomentować.
Ostatni Tatar Podlasia
Selim był z pochodzenia Tatarem, ale nie z tych naszych bialskich, z okolic Studzianki. W drugiej minucie znajomości odkryłem w nim ziomka z Białostoczyzny, spod Tykocina - tam też przecież w Tatarach, Zygmuntach i Kruszynie siedzieli potomkowie Lipków. Lubił odwoływać się do tradycji tatarskiej szlachty, z dumą przywoływał rodzinny herb Ślepowron. Rzadko wspominał o swojej niegdysiejszej aktywności w opozycji (angażował się w działania Konfederacji Polski Niepodległej), ale sprawy publiczne angażowały go do ostatnich dni życia. O sprawach wschodu mówił zawsze w sposób bardzo osobisty. Znakomicie mówił po rosyjsku, ukraińsku i białorusku. W czasie rewolty na kijowskim Majdanie w każdy napisany tekst, wpis na facebooku, komentarz, angażował się bardzo emocjonalnie.
A potem jeszcze raz pokazał, jak jest dzielny. Chorobie od pierwszej minuty wypowiedział twardą wojnę. Długo, wbrew rozkładowi sił, szansom, prognozom i statystyce, stawiał jej opór. Starał się, by jak najmniej była ona problemem dla jego otoczenia. Bo to bardzo porządny facet był.