reklama

Andrzej Czapski: Mam swoje poglądy, które nie mieszczą się w kategoriach żadnej partii

Opublikowano:
Autor: | Zdjęcie: M.Pawluk

Andrzej Czapski: Mam swoje poglądy, które nie mieszczą się w kategoriach żadnej partii - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaJuż w najbliższą niedzielę (16 listopada) odbędą się wybory samorządowe, w których zdecydujemy, komu powierzyć opiekę nad naszym miastem na najbliższe 4 lata. W związku z tym, zapraszamy do zapoznania się z wywiadem, którego udzielił nam Andrzej Czapski - urzędujący Prezydent Miasta Biała Podlaska, a zarazem kandydat na niniejszy urząd w tegorocznych wyborach.

Paweł Iwaniuk: Od 16 lat pełni Pan funkcję Prezydenta Miasta Biała Podlaska. Czy nie czas już odpocząć i pozwolić innym spróbować swoich sił w tej roli?

Andrzej Czapski: Powiem tak: jeżeli dostało się talent, to nie powinno się go zakopywać. Talenty otrzymane trzeba dyskontować, bo to jest nie tylko prawo, ale też nasz obowiązek. Sądzę, że otrzymałem taką umiejętność popartą jeszcze doświadczeniem. Zanim zostałem prezydentem miasta otarłem się o wielką politykę: byłem senatorem dwóch kadencji, pełniłem również funkcję wojewody bialskopodlaskiego. Praca na tych stanowiskach pozwoliła mi nabrać doświadczenia i obycia z problematyką w sferze działalności publicznej. W szczególności dwie kadencje w senacie, które były związane z pracami w komisji samorządu terytorialnego. Uważam, że udaje mi się skutecznie bronić miasta przed upolitycznieniem w kwestii samorządowej i to jest jeden z powodów, dla których postanowiłem wystartować w wyborach. Poza tym ciągle mam głowę pełną pomysłów na to, co dalej. Jest to związane z kontynuacją procesu rozwoju Polski lokalnej w oparciu o środki unijne. Mam duże sukcesy w tym zakresie, mam doskonałą ekipę i dysponuję wieloma dobrymi pomysłami na przyszłość. To jest taki drugi motyw, dla którego chcę oddać swoje siły miastu. Kolejny argument, to w moim przekonaniu (przepraszam może będę tutaj zarozumiały) jednak zbytnia niedojrzałość rywali w sensie obowiązków jakie ciążą na prezydencie miasta. To jest jednak około 60 tys. mieszkańców, za których ma się odpowiedzialność, praktycznie za każdą rzecz. Nawet jeżeli tej odpowiedzialności się nie posiada, to moralnie się za to odpowiada. Dla dobrego samorządowca nie ma spraw nie jego, tak mnie uczył śp. Michał Kulesza i ja to ciągle powtarzam. Często te obowiązki przytłaczają, ma się dosyć. Szczególnie wtedy, gdy pojawiają się krzywdzące oceny. To jest duży problem, ale też z czasem człowiek nabiera rutyny, pojawia się pewna filozofia podejścia i pogodzenia się z krytyką. Trzeba wiedzieć, że najwięksi tego świata też nie mieli stuprocentowej popularności. Kiedy sobie to uświadamiam, to wszystkie trudności wynikające z nieprzychylnych komentarzy łatwiej przezwyciężam. Przecież nawet sam Zbawiciel nie był przyjęty wśród własnego ludu i powiedział, że: "Najtrudniej być prorokiem we własnym kraju". Mam własną wizję i chcę ją realizować. Uważam, że do tej pory odniosłem sukces i ta świadomość dodaje mi skrzydeł, więc próbuję jeszcze raz.

P.I. - Chciałoby się wręcz rzec, że władza oznacza samotność.

A.Cz. - W pewnym sensie tak. Jeżeli chce się zrealizować własne koncepcje, to faktycznie jest to samotność. Dlatego, że jest to umiejętność dobierania koalicji w odpowiednim czasie do konkretnego celu. Pięknie ujęła to kiedyś królowa Wiktoria, która rządziła Anglią w XIX wieku. Powiedziała, że nie ma stałych wrogów i stałych przyjaciół. Są stałe interesy Imperium Brytyjskiego. Oznacza to, że do każdej sprawy trzeba budować koalicję - raz z tym, później z kimś innym. W efekcie okazuje się, że w gruncie rzeczy człowiek zostaje sam. Ale tak już jest w życiu, sam się człowiek rodzi i sam umiera. Nigdy nie unikałem odpowiedzialności, nigdy też nie chowałem się za niczyje plecy. Wtedy smak sukcesu jest większy, ma się bowiem większą pewność i satysfakcję, że odniosło się sukces.

P.I. - W politologii istnieje teoria, według której polityk oraz jego wizerunek zużywa się niezależnie od jakości swojej kariery. Nie obawia się Pan, że wyborcy mogą po prostu oczekiwać zmiany i Pańskie dokonania nie będą dla nich istotne?

A.Cz. - Każde wybory są ryzykiem. Wybory można porównać do zawodów sportowych. Startując w nich, musimy liczyć się z przegraną. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem postrzegany jako polityk. Ja mam swoje poglądy, ale one nie mieszczą się w kategoriach żadnej partii. Funkcja prezydenta, którą pełnię, być może jest funkcją polityczną, ale ja nie chcę być zaszufladkowany jako urzędnik. Boję się zaszufladkowania i nie zgadzam się na to, bowiem istnieje coś takiego, jak urzędnicza rutyna. Staram się w nią nie popadać. Dowodem na to może być fakt, że w drodze do pracy widzę pięć rzeczy wymagających natychmiastowej poprawy, których nie dostrzegają moi urzędnicy. Widzę te sprawy i oczekuję podjęcia konkretnych działań. Uważam, że dopóki zwracam uwagę na takie rzeczy, nie jestem jeszcze typowym urzędnikiem, a nadal człowiekiem świeżym i pielęgnuję to w sobie. Istotna jest dla mnie również niezależność poglądów. Bardzo trudno jest mi coś nakazać. Szczególnie, gdy się z czymś nie zgadzam. Oczywiście przyjmuję porażki. Najczęściej odbieram je z goryczą i smutkiem. Zwłaszcza, gdy widzę, że szkodzą społeczności, której służę. Człowiek się zużywa, starzeje się i w pewnym wieku powinien już odejść. Uważam, że to jest również kwestia samooceny. Przed tymi wyborami dokonałem bilansu plusów i minusów wynikających z decyzji ubiegania się o kolejną kadencję. Powiem tak: gdybym dzisiaj znalazł następcę, któremu mógłbym powierzyć ten urząd, wtedy na pewno bym nie startował. Natomiast nie znalazłem i to jest moja wina oczywiście. Pamiętam też słowa Prymasa Wyszyńskiego, który powiedział, że wartość przywództwa mierzy się nie w tym, jakim jesteś przywódcą, ale jakiego znalazłeś następcę. Kiedy znajdę dobrego następcę, wtedy na pewno zejdę ze sceny i jeszcze nie będę całkiem zmęczony.

P.I. - Wyobraża Pan sobie siebie, jako "nie - prezydenta" Białej Podlaskiej?

A.Cz. - Wyobrażam. Ile ja mam książek do przeczytania, które kupuję i odkładam. Mam już sześcioro wnuków, którym tak mało poświęcam czasu. Mam rodziców, których nie mogę często odwiedzać. Mam ogród, zatem na pewno miałbym co robić. A może jeszcze podjąłbym się jakiejś pracy na zlecenie, ale bardziej w celu znalezienia zajęcia. Widziałem siebie już w tej roli. Zastanawiałem się nawet, ile pudełek będę potrzebował, żeby spakować te wszystkie rzeczy. Jednak jest coś takiego, jak w piosence Perfectu: "Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść, niepokonanym".

P.I. - Wracając jednak do pańskiego stażu jako Prezydenta. Jak opisałby Pan zmiany, jakie zaszły w Białej podczas pańskiej dotychczasowej prezydentury?

A.Cz. - Trudno samemu siebie oceniać. Bardziej wsłuchuję się w głosy mieszkańców, a zwłaszcza w słowa bialczan, którzy mówią mi o opiniach osób przyjeżdżających z zewnątrz. W rozmowach podkreślają najczęściej kapitalną zmianę miasta. Oceny te przyjmuję z umiarkowanym entuzjazmem. Oczywiście cieszy mnie to, ale nie da się zaprzeczyć, że zmienia się cała Polska. Uważam, że optymalnie wykorzystałem czas i warunki, które były mi dane. Okres przedakcesyjny członkostwa Polski w Unii Europejskiej w latach 2002-2004 i następnie dwa kolejne okresy pozyskiwania środków unijnych w warunkach bardzo ograniczonych zasobów własnych. Należy powiedzieć, że Biała Podlaska posiada tych zasobów własnych niewiele i są one bardzo ograniczone. Nie możemy pozwolić sobie na takie inwestycje, jak duże ośrodki przemysłowe, naukowe, czy mające stałe dochody z tytułu innej działalności. Uzyskaliśmy duże wsparcie finansowe z funduszy unijnych. Zarówno miasto, jak i spółki miejskie, które też istotną część zadań miasta wykonują. Dzięki temu Biała istotnie się zmieniła. Zostałem prezydentem w warunkach reformy administracyjnej, wtedy pojawiły się powiaty. Istniała realna groźba, że Biała Podlaska stanie się miastem prowincjonalnym. W moim przekonaniu Biała potrafiła obronić status ośrodka subregionalnego i to jest ważne. O statusie dużego miasta stanowią bowiem takie placówki jak: szpital na poziomie ogólnopolskim, uczelnie państwowe, w których kształci się 8 tysięcy studentów, takie instytucje jak Izba Celna, czy Straż Graniczna, które ten status utrzymują. Nie ukrywam, że w podniesieniu potencjału wielu z tych instytucji mieliśmy udział. Byliśmy na przykład głównym organizatorem Państwowej Szkoły Wyższej, przekazaliśmy również fundusze na wyposażenie budynku uczelni. Uczestniczyłem też w stałym subwencjonowaniu szpitala przez system ulg i umarzania podatków w procesie rozwoju placówki. Gdyby nie nasz wkład w ulicę Północną, nie byłoby w naszym mieście Izby Celnej, bo decyzja o stworzeniu tej instytucji właśnie u nas, wisiała na włosku. Myślę, że Biała Podlaska jest również w najbliższych latach bezpieczna, jeżeli chodzi o oświatę, kulturę, czy zakres świadczenia usług komunalnych. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest jeszcze wiele do zrobienia. Problem polega na tym, że zawsze są dylematy, co wymaga pilniejszej inwestycji. Niezbędny jest wtedy właściwy osąd sytuacji, czemu nadać priorytet, a co na jakiś czas odłożyć, licząc się z krytyką. W trakcie kampanii wyborczej widzimy, że te elementy, które nie zostały zrobione lub celowo zostały przeze mnie pominięte, są poruszane. Choćby temat stadionu i fakt, że nie uznałem za stosowne wydawania milionów na przebudowę tego obiektu. Oczywiście wstyd mi, że on tak wygląda, ale w momencie kiedy mamy braki w podstawowej infrastrukturze, to uznałem, że ta inwestycja może poczekać. Natomiast w niektórych sytuacjach świadomie wybierałem takie rozwiązania i stąd czasami pojawia się krytyka.

Monika Pawluk: Mówi Pan o szeregu inwestycji i zmian jakie zaszły w naszym mieście przez 16 lat. Gdyby miał Pan dokonać drobnego podsumowania okresu swojej prezydentury, co mógłby Pan uznać za największe osiągnięcie?

A.Cz. - To bardzo trudne pytanie. Za osiągnięcie mogę uznać fakt, że skierowałem miasto na ścieżkę przyspieszonego rozwoju, poprzez odważne decyzje i obligacje. Dzisiaj z tego powodu spotykam się z dużą krytyką, dotyczącą tego, że zadłużam miasto. Trzeba jednak podkreślić, że ja nie zadłużałem miasta na konsumpcję i bieżące wydatki. To zadłużenie, które ja wywołałem, różni się od tego, które dziś stymuluje nasz rząd. Rząd zadłuża się, bo nie finansuje budżetu wydatków bieżących. My nie braliśmy pieniędzy na utrzymanie bieżących spraw w mieście, tzn. na funkcjonowanie oświaty, kultury, utrzymanie stanu dróg, czy fundusze na pomoc mieszkańcom znajdującym się w trudnej sytuacji materialnej. Zaciągaliśmy kredyty na inwestycje. W momencie, gdy pojawiły się środki unijne, wykorzystałem to - można powiedzieć, optymalnie. Stanę do dyskusji z każdym i będę przekonywał każdego, że jeżeli jest możliwość, to należy zadłużać dokąd się da. Głównie z tego względu, żeby te same dobra zapewnić adekwatnie wszystkim mieszkańcom. Dzisiaj, choć zrobiliśmy już wiele, to jeszcze są części miasta, które są odrobinę dalej lub są mniej zaludnione, gdzie efektywność inwestycji jest niższa i zostały one odłożone na dalszy plan. Dlatego byłoby to bardzo wielką niesprawiedliwością względem pozostałych uczestników wspólnoty, gdybyśmy powiedzieli, że już nie zadłużamy się, bo w centrum i najbliższym otoczeniu zrealizowaliśmy inwestycje. Otóż ja myślę inaczej, bo jako wspólnota, jesteśmy odpowiedzialni za wszystkich. Czy obywatele załóżmy ulicy Kruczej, Chłopickiego, czy na Białce, to nie są ci sami ludzie, którzy płacą podatki, są członkami wspólnoty? Dlatego ja uważam to za swój największy sukces, że się odważyłem. W nas, przeciętnych zjadaczach chleba funkcjonuje taki stereotyp, że nie warto się zadłużać. Natomiast każdy, kto budował własny dom, kto chciał mieć coś szybciej, brał kredyt, a potem go spłacał. Istotne, czy brał ten kredyt na rzecz trwałą, która służy nie przez sezon i nie jest czystą konsumpcją, ale brał na rzeczy niezbędne. Nie budowałem ekstra inwestycji, które służyłyby zbytkowi: akwaparków i innych obiektów, które są pomnikami bogactwa. Uznaję to za sukces, a w obrębie tego osiągnięcia mieści się aż 175 milionów, które pozyskaliśmy z Unii Europejskiej. Dodając do tej sumy własne środki i pożyczki, to łączna wartość inwestycji poczynionych w trakcie mojej kadencji opiewa na kwotę pół miliarda złotych. Niektóre inwestycje są spektakularne i nie wstydzę się ich, na pewno będzie to Multicentrum. Za równie ważną mogę uznać potężną inwestycję, zrealizowaną wspólnie z wodociągami, polegającą na modernizacji systemu wodno – kanalizacyjnego miasta. Dzięki tej inwestycji w Białej Podlaskiej jest 40 km sieci wodno – kanalizacyjnej, z której korzysta 95% mieszkańców. Takim spektakularnym osiągnieciem jest Park Radziwiłłowski. Pomimo tego, że rewitalizacja nie była inwestycją uwzględniającą typowo bieżących potrzeb mieszkańców, ale potrzeby wyższego rzędu, nie spotkałem słowa krytyki. Park Radziwiłłowski podniósł nas mentalnie, dowartościował nas jako bialczan. Potrzebowaliśmy wyjścia z przekonania o zaściankowości.

M.P. - Jaka jest pańska największa porażka?

A.Cz. - Zdecydowanie ciąży mi to, co powiedziałem na początku. Niby nie z mojej winy, ale czuję się odpowiedzialny, że w trakcie mojej kadencji nie miałem szczęścia do inwestycji na lotnisku. To za mojej kadencji odeszło wojsko, niestety. Nie miałem na to wpływu, bo wojsko rządziło się swoimi prawami. Po wejściu Polski do NATO wszystkie uwarunkowania dotyczące granicy zmieniły się i w pewnym momencie lotnisko straciło na atrakcyjności. Gdyby lotnisko było wojskowe, może łatwiej znalazłby się współpartner do sfinansowania. Natomiast teraz, kiedy musi być sfinansowane we własnym zakresie z komercyjnych przychodów, są problemy ze znalezieniem potencjalnego inwestora, po prostu nie jest ono atrakcyjne. Jednak ciągle wierzę, że bialskie lotnisko będzie jeszcze taką perłą, która na razie pogrzebana w popiele błyska, ale nastąpi taki moment, że bliskość granicy Unii Europejskiej, systemów gospodarczych, presja zagrożenia ze wschodu, poskutkują tym, że coś tu zaistnieje i trzeba tylko cierpliwie czekać. Myślę, że za taką porażkę mogę uznać też stadion. Kiedyś nawet miałem ochotę zacząć go remontować przy użyciu ograniczonego zasobu finansów. Zbliżało się wtedy Euro 2012 w Polsce i przestało być możliwe jakiekolwiek wsparcie finansowe ze strony rządu. Wszystko przeznaczone było na budowę stadionów na mistrzostwa. Liczyłem na to, że będziemy mogli zrealizować tę inwestycję przy współfinansowaniu środków budżetowych, ale się nie udało.

M.P. - Od lat bolączką mieszkańców naszego miasta jest bezrobocie, które zmusza do wyjazdu z Białej szczególnie osoby młode. Kandydaci na stanowisko Prezydenta Białej Podlaskiej prześcigają się w pomysłach przeciwdziałania bezrobociu oraz stymulowania inwestycji. Czy w dzisiejszych realiach Urząd Miasta oraz Prezydent (ktokolwiek nim w danym momencie jest) mają skuteczne narzędzia pozwalające stymulować powstawanie miejsc pracy?

A.Cz. - Moim zdaniem jest to uderzenie w problem społeczny w skali całego kraju. To nie jest tak, że tylko z Białej Podlaskiej ludzie wyjeżdżają w świat. Młodzi decydują się na wyjazd nie tylko z braku pracy, ale też z innych powodów. To, ze dzisiaj zamykają się drzwi dla absolwentów na przykład PSW, czy absolwentów takich kierunków jak Turystyka i Rekreacja, Marketing i Zarządzanie, czy zawody nauczycielskie. Nigdzie nie ma tak, że każdy, kto ukończył studia w danym miejscu znajdzie pracę w tym samym mieście i nigdzie tak nie będzie. Uważam, że każdy, kto obiecuje miejsca pracy, uprawia tylko i wyłącznie retorykę wyborczą. Mogę to zrozumieć, każdy na użytek kampanii może tak robić. Jeśli ktoś powie, że stworzy 1000 nowych miejsc pracy, ja powiem dam 2000, za to się nie odpowiada. Roztropnie rzecz ujmując, jeżeli nie posiada argumentów, istnieje przypuszczenie, że tego nie dokona. W związku z tym nie przyjmuję tego zarzutu. Mało tego - uważam, że Biała Podlaska zyskała dzięki polityce stabilnego rozwoju, którą ja prowadziłem. Polityce opartej przede wszystkim na rozwoju podstawowych zasobów infrastruktury technicznej i intelektualnej w postaci uczelni, szkół i wszystkiego co wokół tych instytucji się dzieje. Znajduje się to na wysokim poziomie. To pozwoliło również utrzymać te miejsca pracy, którymi miasto dysponuje. W mojej opinii jest to nawet kilka tysięcy miejsc pracy na uczelniach, w służbie zdrowia, oświacie, Służbie Celnej. Co ciekawe są to miejsca pracy o wysokim poziomie kwalifikacji.

P.I. - Jak odnosi się Pan do pomysłu stworzenia specjalnej strefy lub podstrefy ekonomicznej w Białej, który lansują pańscy kontrkandydaci?

A.Cz. - Wyjaśnić należy jedną rzecz - niby posiadamy grunt pod strefę, ale w rzeczywistości go nie mamy. Z tego względu, że grunt na lotnisku jest terenem nieuzbrojonym w drogi. Teraz dylemat prezydenta, czy budować infrastrukturę miejską dla mieszkańców, czy budować w polu, bo istnieje duże ryzyko, że inwestorzy nie przyjdą na to pole. Przykładem jest zbudowana i uzbrojona strefa w okolicach ulicy Północnej, za którą jestem przez niektórych krytykowany. Obecnie w niektórych miejscowościach pełno firm, które opierają się na drenażu pracy ludzi, oferując pracownikom za wykonaną pracę bardzo niskie zarobki. Niestety jest to wyzysk, momentami wręcz XIX wieczny. Nie sądzę, żeby było to właściwe. W związku z tym ja traktuje to jako obietnice wyborcze, jednak nie gubię z pola widzenia tego tematu. W nowej kadencji chciałbym rozpocząć program wspierania pożyczkami indywidualnej przedsiębiorczości, coś w rodzaju programu rozwoju pojedynczych przedsięwzięć w oparciu o zagospodarowanie Krzny. Gdzie będzie można rozwinąć własną inicjatywę, gdzie zakiełkuje własna inwencja, a nie bierne oczekiwanie, aż ktoś przyjdzie i stworzy nam zakład pracy. Poza tym, jeżeli nawet powstanie coś związanego z lotniskiem i wysoką technologią, to prawdopodobnie przyjadą tu obcy specjaliści, a niekoniecznie nasi.

M.P. - Zapowiada Pan w kolejnych latach realizację w naszym mieście kilku dużych projektów. Jednym z nich jest pomysł zagospodarowania terenu doliny Krzny. Konsultacje społeczne ws. Tego projektu udowodniły, że w opinii części mieszkańców istnieje obawa, iż może być on konkurencyjny względem pilniejszych inwestycji, np. rozbudowy infrastruktury drogowej. Jak Pan odniesie się do tych komentarzy? Czy rzeczywiście nie jesteśmy gotowi do realizacji tego projektu?

A.Cz. - Jeżeli nie wykorzystamy funduszy na projekt zagospodarowania Krzny, to tych pieniędzy nie wydamy na nic innego. Pieniądze, które Unia chce przeznaczyć na wzrost konkurencyjności miast, to fundusze przeznaczone na przekrojowe projekty, które w sposób autentyczny coś zmieniają w mieście jako całości, a nie pojedynczy przypadek remontu ulicy. Pieniądze na pojedyncze ulice skończyły się w Unii już w poprzednich dwóch edycjach. Jeśli nie weźmiemy tych 150 mln na rewitalizację Krzny i nie dodamy swoich własnych, to tego mieć nie będziemy. Gdy ktoś zadaje mi takie pytanie odpowiadam tak: gdyby miał problemy finansowe w domu, nie mógł zaspokoić podstawowych potrzeb bytowych, a na przykład teściowa daje mu 90 tysięcy na Mercedesa, który warty jest 100 tysięcy i mówi mu kup, tylko 10 tysięcy dołóż ze swoich. I na moje pytanie ta osoba odpowiada, że nie kupiłaby tego samochodu. Natomiast ja mówię, że kupiłbym go i przeznaczył na taksówkę, zarabiając w ten sposób na to, co potrzebne moim dzieciom. To różnica w mentalności i podejściu do tej kwestii. Jeżeli dzisiaj nie wykorzystamy szansy pozyskania stu kilkudziesięciu milionów złotych na program zagospodarowania terenu Krzny, to nie powstanie to nigdy, a tym bardziej z naszych środków. Takich pieniędzy miasto na ten cel nigdy nie wydobędzie z własnego budżetu, zwłaszcza w sytuacji, kiedy potrzeby bieżące są zupełnie inne. To jest podobnie jak było z rewitalizacją Parku Radziwiłłowskiego. Mówiono: jest kilka ulic do zrobienia i za te 3,5 mln można by tego dokonać. Zrewitalizowaliśmy park i jest on dumą dla wszystkich mieszkańców. Można to porównać z sytuacją, gdy czasami nie wystarcza nam na wszystko, a wyprawiamy dziecku wesele, bo taka uroczystość jest raz w życiu i trzeba to zrobić. Dlatego zachęcam mieszkańców do bardziej pozytywnego myślenia względem projektu Krzny.

P.I. - Może temat stadionu stanowi dla mieszkańców bardziej istotny element niż zagospodarowanie terenów rzeki? Temat stadionu raczej nie pojawiał się w poprzedniej kampanii wyborczej?

A.Cz. - Stadion jest wstydliwym tematem, bo jest miejscem, gdzie przyjeżdżają goście, więc ja rozumiem kibiców. Natomiast faktem jest, że gdybynie było stadionu, znalazłby się inny temat zastępczy. Mieszkańcy naszego miasta nie oceniają jakości życia poprzez stadion, jestem o tym święcie przekonany. Ocenia to bardzo wąska grupa ludzi, związanych typowo ze sportem. Faktem jest to, że stadion pojawił się jako temat wiodący kampanii wyborczej, podobnie jak bezrobocie. Nie ma "albo, albo". Może być i remont stadionu i rewitalizacja Krzny, to nie jest realizowane kosztem drugiej inwestycji. Uważam, że naprawdę przyszedł moment na poprawę jakości stadionu. Czas opracować projekt, żeby nie było to zbyt kosztowne, ale funkcjonalne.

P.I. - Czy powstała w naszym mieście szkoła trenerska PZPN nie mogłaby wesprzeć tego projektu?

A.Cz. - Takiej możliwości nie ma, bo to jest przedsięwzięcie komercyjne. PZPN nie zwykł rozdawać pieniędzy, także to rozwiązanie nie wchodzi w grę. Zresztą szkoła trenerska nie jest związana z tym stadionem, ale z obiektem należącym do AWF-u. Nie możemy liczyć na żadne pieniądze i nie możemy tego projektu w żaden sposób przykleić do programu rewitalizacji Krzny, tak jak zrobiliśmy w przypadku kamienicy, którą przewidzieliśmy na ośrodek terapii rodzin, młodzieży i uzależnień, podobnie jak podziemia Zakonu Kapucynów na spółdzielnie socjalne. W tym przypadku nie da się tego w ten sposób rozwiązać. Pozostaje nam wybudować stadion we własnym zakresie i kiedyś to zrobimy, bo moim zdaniem jest to możliwe do wykonania. A projekt Krzny idzie własnym torem.

P.I. - Mieszkańcy naszego miasta, w różnych rozmowach, dyskusjach, czy też komentarzach w internecie podkreślają, że Biała w ostatnich latach stała się miastem sklepów oraz restauracji. Czy jest to trend, na który jesteśmy skazani? Dlaczego inwestorzy budujący lub uruchamiający fabryki w Polsce zdają się omijać nasze miasto? Co powoduje, że jesteśmy dla nich nieatrakcyjni?

A.Cz. - Doczekaliśmy wolności i demokracji. W obecnych realiach państwo, ale też samorząd nie tworzą zakładów pracy. Nie mam żadnych czynności sprawczych, żeby cokolwiek w tej sytuacji zmienić. W naszych programach inwestycyjnych wykluczyliśmy handel, bo ulgi inwestycyjne przeznaczono wyłącznie na przetwórstwo i produkcję. W związku z tym nie było żadnych zachęt z naszej strony. Nie przekazaliśmy ani kawałka gruntu miejskiego pod tego typu przedsięwzięcia. Natomiast potrzeba powstawania tych obiektów była bardzo silna, co jest związane z bliskością granicy i napływem dużej ilości klientów zza wschodniej granicy. Powiem tak: jeżeli chodzi o biznes, to sprawdza się stara zasada, która mówi , że najgorszy handel jest lepszy od najlepszej roboty. Coś magicznego w tym handlu jest. Proszę zwrócić uwagę, że w naszym mieście powstaje wiele sklepów reprezentujących różne branże, a przy tej konkurencji jeszcze bazar funkcjonuje. Sądzę, że nie ma nic złego w tym, że Biała Podlaska stała się takim buforem na trasie do Warszawy. Uważam wręcz, że jedną z szans naszego miasta jest korzystanie z przygranicznego położenia. Ubolewam, że nie ma u nas zakładów, ale naprawdę Biała Podlaska nie musi mieć zakładu, który dymi i wytwarza detale. Musimy oduczyć się myślenia o miastach jako o miejscach, gdzie istnieją duże zakłady produkcyjne. W obecnych realiach, w dużych ośrodkach nie powstają fabryki. Większość miejsc pracy to usługi niższego lub wyższego rzędu, w których niezbędne jest posiadanie umiejętności w zakresie manualnym i intelektualnym. Cieszę się, że u nas również takie przedsięwzięcia się pojawiają, pojedyncze i grupowe. Jeżeli dzisiaj rozmawiamy o projekcie budowy Centrum Pomocy Osobom z Autyzmem, to znajdzie tam pracę przynajmniej 300 osób. Dopóki ktoś chce inwestować spore pieniądze i je inwestuje, to dobrze. Uważam, że na przykład przy wysoko rozwiniętej galerii powstaje bazar, żeby nawzajem się to uzupełniało i dopóki dobrze funkcjonuje, nie mam nic przeciwko temu. To jest tak, że na Wall Street kolejny bank się utrzyma, a na obrzeżach niekoniecznie. Natomiast miasto zainwestowało i rozwija przedsiębiorstwa, które służą ogółowi mieszkańców, za które jesteśmy odpowiedzialni i nie mam zamiaru z tego rezygnować. Mówię o przedsiębiorstwach dostarczających wodę, ciepło, mieszkania, zieleń i komunikację, czyli usługach zmonopolizowanych. Niektórzy zachęcają mnie do sprzedaży tych przedsiębiorstw w celu zniwelowania zadłużenia i niedoboru w budżecie. Bronię się przed tym, mówiąc, że sprzedajemy wtedy rynek, który jest rzeczą bezcenną. Nie wolno nam tego robić, bo kupujący zyskuje od razu gotowego odbiorcę, dlatego będę się przed tym bronił. Nie stwarzaliśmy żadnych preferencji dla rozwoju handlu, on się niejako tworzy obok nas, a argumenty to chyba biznes ma swoje.

P.I. - Jak Pan zareagował, gdy dowiedział się Pan, że odrzucił propozycję poparcia przez nowego Przewodniczącego Rady Europejskiej?

A.Cz. - Znam premiera Tuska jeszcze z czasów, kiedy był posłem, ja pełniłem funkcję wicemarszałka. Stąd jesteśmy w pewnej zażyłości i mówimy sobie po imieniu. Platforma szukała kandydatów na swoje listy do sejmiku i po konsultacjach uznano, że trzeba po nas sięgnąć. Mógłbym czuć się urażony, że traktuje się mnie jak mięso armatnie, ale poczułem się dumny, że ktoś zna moją wartość, tym bardziej, że to premier. Nie miałem ochoty upubliczniać tej rozmowy. Uznałem, że ma ona charakter intymny i nie ma czym się chwalić, kiedy rozmawiało się z premierem o sprawach nie dotyczących rozwoju miasta, a natury politycznej i kwestii związanych z partią. I tak było do rana po tej rozmowie, ale gdy przeczytałem w „Dzienniku Wschodnim" oświadczenie wydane przez lubelską Platformę, w którym napisano, że przyjąłem propozycję, uznałem to za nadużycie. Odmówiłem premierowi, dlatego, że jakoś się nazywam. Po drugie, jakbym chciał być w Platformie już dawno bym wstąpił do tej partii. Jak już powiedziałem, cenię sobie niezależność i trwam w tym. Mam 60 lat - do tej pory się udało i myślę, że uda się do końca. Po trzecie, Platforma miała już kandydata na urząd prezydenta w naszym mieście. Czwartym argumentem przeciwko był fakt, że już od 8 lat radni reprezentujący PO zwalczają mnie w Radzie Miasta. Głównym argumentem, który przeważył na mojej decyzji był elektorat, który musi otrzymać ode mnie jasny sygnał, jakie wartości reprezentuję i czego chcę. Ja chcę autentycznie zostać prezydentem, nie zależy mi na innej karierze. Nie miałem też zamiaru udawać, że oni na mnie zagłosują, a ja i tak oddam głosy komuś innemu. W tej sprawie odmówiłbym nawet samemu Prezydentowi Europy. Tak, jak powiedziała kiedyś pani Wachowicz, że premierowi się nie odmawia, to ja odmówiłem. Zdecydowały moje osobiste przekonania, a nie to kim jest pan premier Tusk. Moje własne przekonania i odpowiedzialność przed mieszkańcami kazała mi odmówić. Nie miałem nawet zamiaru tego upubliczniać, gdyby druga strona tego nie zrobiła.

Dziękujemy za rozmowę.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

logo