Rzuciło go do Kołczyna
Urodził się w Żarach. Jako ośmioletni chłopiec wraz z mamą przyjechał do wioski w gminie Rokitno niedaleko Malowej Góry. - Wraz z dwójką rodzeństwa przeprowadziliśmy się w okolice Brześcia. Od 1989 roku przyszło nam tutaj żyć. Dlaczego zamieszkaliśmy w Kołczynie. Rok wcześniej przyjechaliśmy tam na zaproszenie mamy koleżanki. Maliny, miody. Prawdziwa wioska. Jeden telefon i dwa telewizory czarno-białe. Mama rozstała się z tatą i znajomi zaczęli szukać jej męża. W Kołczynie był młody, piękny facet - obecny mój ojczym Waldemar - wspominał Witek.
Wyjeżdżał o 6.30
Po skończeniu szkoły podstawowej poszedł do liceum im. J. I. Kraszewskiego do Białej Podlaskiej. - Chłopcy ze wsi mieli gorzej. O 6.30 był PKS, który jechał do miasta 45 minut. Następny był o 9, kolejny o 11 z minutami. W Białej byłem o 7.15, więc długo przed pierwszą lekcją. Podobnie wyglądał powrót. Skończyłem lekcje o 13, a autobus do domu dopiero o 16. Trzeba było się "bujać" po mieście. Wałęsałem się po Białej. Znałem każdą wystawę, cenę, produkt. Skończyłem szkołę w 2000 roku - mówi Witek.
- Byłem krótko trzymany przez mamę. Nigdzie nie chodziłem na imprezy, nie piłem alkoholu. Miałem prawie sto procent frekwencji. Gorzej było z nauką. Co roku miałem problemy ze zdaniem do następnej klasy. Poziom był za wysoki dla mnie. Nie miałem czasu siedzieć w książkach. Nie byłem tego nauczony, bo w mojej szkole podstawowej nie było stania przy tablicach, wyścigu szczurów. Moja najlepsza średnia w liceum to 2,3. Raz miałem 2,1. Mam na to dokumenty. Wzywali mamę, bo byłem zagrożony prawie ze wszystkich pozostałych przedmiotów. W pierwszej klasie groziły mi cztery "pały". W ciągu dwóch tygodni ferii nauczyłem się całego materiału. Zdałem - twierdził.
Pociąg do muzyki
- Zawsze miałem szóstkę z wychowania fizycznego i muzyki. W pierwszej klasie podczas apelu zaśpiewałem "Małą Wojnę" Lady Pank przed całą szkołą. To było w 1996 roku. W czwartej klasie założyliśmy kapelę "Śrubokręt". Udało się nam zagrać godzinny koncert na studniówce. Graliśmy covery - wspominał.
Skąd wziął się Witek Muzyk Ulicy?
- Gdy miałem osiem lat, babka przysłała nam mały keyboard. Umiałem grać na flecie, a później nauczyłem się na keyboardzie. Słuchałem Freddiego Mercurego i wyobrażałem sobie pełne stadiony, a siebie na scenie. Ostatnio oglądałem film z wesela w rodzinie. Miałem jedenaście lat. Pamiętam, że całą uroczystość przesiedziałem obok zespołu muzycznego i patrzyłem, jak grają. Kochałem muzykę. Rodziców nie było stać na sprzęt. Na gwiazdkę dostałem gitarę. Non stop zamykałem się w pokoju i brzdękałem. Grałem ze słuchu - opowiada.
Wymyślił sękacze
Po wojsku Witek wyjechał do Warszawy. Prowadził agencję poligraficzną. Sprzedawał samochody w salonie Toyoty. - Kiedyś wymyśliłem sobie, że będę robił sękacze. Jeździłem po Podlasiu. Patrzyłem, jak robią ciasto. Podłapałem przepis i pomyślałem, że w stolicy nie można kupić sękaczy, więc wypełnię tę lukę. Wynająłem halę w Konstancinie, kupiłem mieszalnik i siedziałem przy sękaczach, umazany w jajach, bo do jednego ciasta trzeba aż 40 sztuk. Tak się urobiłem, gorąco od pieca. Jestem dynamiczny i masakrą było siedzenie po kilka godzin, żeby wyszło to cudo. Rozczarowaniem był fakt, że w Warszawie nie chcieli tego kupować. Było za drogo. Kroiłem na krążki, sprzedawałem na sztuki. Doszło do tego, że zapożyczyłem się, popadłem w długi - wspomina.
Baleron, szynka, pasztety
Strzałem w dziesiątkę był handel na większą skalę. - Chodziłem po domach na Ursynowie i sprzedawałem sękacze oraz miód. Ludzie brali. Namawiałem na pasztety, balerony kiełbasę, szynkę, którą mogę przywieźć z rodzinnych stron. Łapali to. Sęk w tym, że nie opłacało się jeździć w okolice Białej Podlaskiej, tylko znalazłem gościa pod Piasecznem, który miał własną masarnię. Jednego dnia miałem 80 adresów do obskoczenia. Nazwałem firmę Dar Podlasia. Mówiłem, że wyjeżdżam o czwartej rano i wieczorem dowożę świeży towar - śmieje się.
Pół tony mięsa
Witek chciał rozwijać biznes. - Woziłem świeży schab, białą kiełbasę. Oferowałem jaja, smalec, sery. Nie miałem samochodu z chłodnią. Woziłem osobówką, w której śmierdziało wałówą. Z żoną pakowaliśmy w domu towar w torebki. Miałem wielu klientów. Wyobraź sobie, że był taki czas, że przez trzy dni sprzedałem pół tony mięsa. Nikt nie chciał mi w to uwierzyć - śmieje się.
120 zł w dwie godziny
Przełomowym momentem w życiu Witka było spotkanie Dominiki na ulicy w Warszawie, która grała na skrzypcach. - Następnego dnia wziąłem sprzęt i wyszedłem grać. Niebiosa wysłały mi jakiś znak i pokazały, że można tak żyć. Grałem dwie godziny w tunelu w centrum. Siedziałem na schodach i tylko grałem. Znałem kilka melodii. Trzeba powiedzieć sobie jasno, że nie zamierzałem śpiewać. Zarobiłem 120 złotych, bez żadnych faktur, rachunków, roboty - twierdzi.
Witek wyszedł na ulicę.
Zaczął grać. - Założyłem się z kumplem, że zarobię na ratę, która wynosiła 3000 zł. 1 lipca rozpoczął się zakład. Na koniec miesiąca miałem 3200 zł za granie. Później 3400 zł.
Witek zaczął codziennie chodzić na miasto i grać. - Na początku szukałem dobrych "miejscówek". Grałem, ale z czasem stawało się nudne granie gdzieś w przejściach. Wymyśliłem chodzenie po starych kamienicach starej Warszawy. Było pięknie. Każde podwórko to jak scena. Grałem tylko melodie. Nie sądziłem, że będę śpiewał. Zmieniło się to w momencie, kiedy kiedyś zaśpiewałem piosenkę "Hanko". Ludzie to zauważyli. Spodobał się im mój głos. Połączyłem grę na akordeonie ze śpiewem - twierdzi.
Witek nie byłby sobą, gdyby zachowywał się jak inni muzycy. - Chodziłem boso. Dlaczego? Tak było od małego. Na wsi nie zakładałem butów. Zawsze było i jest mi gorąco, nawet w japonkach. Do tego ziemia oczyszcza, daje moc - mówi.
"Polak potrafi"
Pewien mężczyzna podpowiedział Witkowi, żeby skorzystał z platformy crowdfundingowej "Polak potrafi". - Moje kompozycje cieszyły się popularnością i udało się zebrać 34 tys. zł w półtora miesiąca i wytwórnia Warner Music Polska wydała płytę. Nigdy nie sądziłem, że będę umiał komponować. Grałem, ale nie śpiewałem. Robię to od półtora roku, a napisałem już 47 piosenek - dodał w wywiadzie.
REDAKTOR MA GŁOS
Mateusz Połynka
Tyle wspomnień z "Wicią"
Dzwonił do mnie pod koniec 2023 roku. Nie odebrałem. Zapomniałem oddzwonić. Gdy tylko dowiedziałem się o śmierci "Wici", bo tak do niego mówiłem, wybrałem jego numer. Miałem nadzieję, że to żart. Niestety, nie usłyszałem w słuchawce "cześć Mateuszku". Trudno pogodzić się z jego śmiercią. Nie tak miało być. Wspominał o nowym człowieku, który pomoże mu przy koncertach. Jest nagrana czwarta płyta. Liczę, że się ukaże. Pozostanie wiele wspomnień związanych z "Wicią". Kilka rzeczy udało się załatwić, by świat usłyszał o Witku. Jego spotkanie ze Zbigniewem Bońkiem, historia z Legią, koncerty. Żegnaj, "Wiciu".
Fragment wywiadu z artystą, który ukazał się we Wspólnocie
Wyjście na ulicę było moim aktem rozpaczy. Nie wiedziałem, co mam dalej robić w swoim życiu. Potrzebowałem pieniędzy na życie. Chciałem je mieć od ręki, a nie czekać na przelewy.
Pierwsze granie...
- Przy metrze centrum w Warszawie. W dwie godziny zarobiłem 120 złotych. Niezła kasa. Pomyślałem, że to sposób na zarabianie. Nie musiałem czekać na pensję, na przelewy od klientów. Pracowałem kilkanaście lat w handlu. Musiałem prosić, łudziłem się kontraktami. Doszedłem do wniosku, że koniec świata mojej normalnej pracy właśnie minął. Biorę się za nienormalność, za świat, w którym będę miał nienormowany czas i wszystko będzie zależało ode mnie. Mam dużo czasu dla synków, mojej drugiej połówki oraz mogę poświęcić swoim pasjom.
Co wtedy grałeś?
- Miałem ze sobą akordeon i zagrałem kilka utworów, które umiałem. Przy metrze rozbrzmiewał walc Barbary z "Nocy i Dni", "Hej Sokoły" itd...
Masz marzenia związane z muzyką?
- Nie zastanawiam się nad tym. Nie doceniają mnie radio i telewizja. Robię to, co lubię. Jest mi dobrze. Mam żal. Czuję niewykorzystany potencjał. Widzę na moich koncertach starych i młodych. Każdy odnajduje coś dla siebie i wszyscy potrafią się odnaleźć w mojej muzyce. Mam żal do dziennikarzy. Ostatnio dowiedziałem się, że większość korzysta tylko z informacji Polskiej Agencji Prasowej. Miałem w rękach "Wspólnotę". Inna sprawa. Mało kto robi teraz wywiady, a tutaj fajne zaskoczenie. Jest rozmowa ze sportowcem, samorządowcem, zwykłym człowiekiem.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.